niedziela, 16 marca 2014

XII We dream out loud.

- Co to miało znaczyć? - Sandra trzasnęła drzwiami samochodu i wyprostowała się, drżąc lekko. Było zimno i chyba właśnie zaczynało padać. Podeszła bliżej Jareda, który nerwowo przeszukiwał kieszenie swych spodni.
- O co ci chodzi? Przecież nic się nie stało. Cholera, chyba zgubiłem telefon. - Ściągnął czarną bluzę i energicznie nią potrząsnął.
- O twoją mamę. Chyba można nazwać to związkiem? Chyba?
- To nie tak, przecież nie miała nic złego na myśli...
- Więc kim ja jestem?! - dziewczyna przerwała mu w pół zdania. Chwyciła rękę muzyka i mocno ją przytrzymała, oczekując odpowiedzi. Jej oczy wyrażały wszystkie emocje, które tliły się w niej przez całą drogę. Dezorientację, gniew, zawód, żal... - Jestem tylko fanką, której udało się przespać z idolem, prawda? Tak postrzega mnie twoja mama? Widocznie ma powody. Ale ja mam coś innego. Ja mam swoją dumę. - W tej chwili mogłaby przysiądz, że wolałaby nigdy nie poznawać wokalisty. Ba, sam przyjazd do LA widniał teraz w jej głowie pod neonowym napisem "błąd". Musiała być bardzo naiwna wierząc, że rodzina jej sławnego chłopaka potraktuje ją inaczej, niż typową, tanią, szukającą sponsora lalunię. Tego, co stało się chwilę później, nie mogła się spodziewać...


Tomo siedział na fotelu, brzdąkając na gitarze. Rozmyślał o tym, co usłyszał od przyjaciela. Miał poczucie winy i nic nie mogło zmienić tego, że czuł się podle. Zupełnie tak, jakby kogoś zawiódł. Jak by nie patrzeć, zrobił to - nie wsparł Shannona, który potrzebował go teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Nie doradził, nawet nie próbował go zrozumieć. Osądził go i zostawił sam na sam z własnymi myślami. I to wszystko po tym, co przez ostatnie lata robił dla niego starszy Leto. Pomagał w problemach z Viki, wybierał pierścionek zaręczynowy dla żony Chorwata, był miediatorem w wielu kłótniach z Jayem... Kto wie, czy gdyby nie on, Tomo wciąż byłby w zespole. Zawsze mógł na nim polegać i czuł, że teraz powinien odwdzięczyć się tym samym. Wstał i podszedł do stolika. Chwycił telefon i wybrał numer przyjaciela.

- Przepraszam, że nie mam pierścionka, ale jutro pojedziemy do jubilera i zamówimy ci coś ładnego - Jared uklęknął przed przestraszoną dziewczyną i pocałował jej dłonie. - Mam dosyć niejasności. Chcę, żebyś była pewna, że zajmujesz wyjątkowe miejsce w moim sercu. Chcę, żeby wszyscy to wiedzieli. Rozumiesz? Wszyscy na tym cholernym świecie. Sandro, jestem starym człowiekiem z tysiącami fanów, wieloma zerami na koncie, willami w kilku krajach i pięcioma drogimi samochodami. Mam wszystko. Prawie. Wiesz, czego mi brakuje? Osoby, przy której co dnia będę mógł zasypiać i się budzić. Kogoś, kto będzie na dobre i na złe. Kobiety, której nie zależy tylko na jednym. Kogoś takiego, jak ty. Wiem, że to mało romantyczne, chciałem zrobić to w inny sposób, w dodatku jestem w słabej formie, ale przysięgam, że wynagrodzę ci to. Sandro - objął dłoń dziewczyny i lekko ją pocałował - będę zaszczycony, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną.
Cisza, która zapadła wraz z końcem monologu mężczyzny, przyprawiła go o zawroty głowy.

- Odbierz do cholery! Stary, nie rób sobie jaj... - Tomo po raz szesnasty w ciągu ostatniej godziny wybierał numer perkusisty. Ręce trzęsły się mu jak nigdy. Miał złe przeczucia, a intuicja rzadko kiedy go zawodziła.
- Co się dzieje? - Podskoczył ze strachu, słysząc ciepły głos swojej żony. - Spokojnie, to tylko ja, bohaterze. 
- Przestraszyłaś mnie - twarz mężczyzny pojaśniała na chwilę, by w sekundę ponownie przybrać zmartwiony grymas. - Tak naprawdę to sam chciałbym wiedzieć, co się dzieje. Pokłóciłem się z Shannonem. Chciałem z nim porozmawiać, ale dobijam się do niego bezskutecznie od godziny. - Chorwat pokręcił głową. Miał poczucie winy - wiedział, w jakim stanie jest przyjaciel i obawiał się najgorszego.
- Od godziny? To przecież nic takiego. Pewnie poszedł na siłownię albo na basen. Nie panikuj, skarbie - kobieta pocałowała męża w policzek, ten jednak odsunął się lekko i powrócił do rozmyślań. Nagle odwrócił się i szybkim krokiem powędrował w kierunku korytarza.
- Gdzie idziesz? - Usłyszał za sobą
- Jadę do niego. Sam przekonam się, czy wszystko w porządku. - Narzucił na siebie czarną, skórzaną kurtkę i trzasnął drzwiami.

Dom Shannona położony był przy samej plaży, w centrum bogatej dzielnicy miasta. Okoliczne domy zamieszkiwali ludzie, którym się poszczęściło - głównie bogate dzieci bogatych rodziców. Małolaty bywały kłopotliwe, gdy o trzeciej w nocy wracały do siebie z imprez na plaży - dziewczyny zataczały się, krzyczały coś niezrozumiale i często wymiotowały. Mimo wszystko, bębniarz lubił to miejsce. Najciekawiej było, gdy się tu sprowadzał: ktoś widocznie zauważył go, gdy oglądał dom i nie omieszkał podzielić się tą rewelacją z sąsiadami. Kiedy przyjechał, by rozpakować walizki, ujrzał przed swoimi drzwiami mały tłum. Otworzywszy drzwi samochodu zdał sobie sprawę, kim jest grupa młodych ludzi. 
-Shannon, Shannon, Shannon! - Wiwatowały dziewczyny w bluzkach zespołu i chłopacy z wisiorkami w kształcie triad.
- Cholera, co robić? - Wyszeptał perkusista i stwierdził, że pogawędka z Echelonem mogłaby być całkiem miła.
- Hej wszystkim! - Zawołał, podchodząc bliżej tłumu. Ten natychmiast zbliżył się w jego stronę, niemal go otaczając. W tym momencie starszy Leto cudem wydostał się ze swojej pułapki i wbiegł na schody prowadzące do drzwi jego domu. Usiadł na najwyższym z nich i uśmiechnął się triumfująco.
- Pozwólcie, że będę mógł oddychać - uśmiechnął się, wywołując ogólne rozluźnienie. - Co u was słychać?
- Shannon, zaśpiewaj coś z nami! - Krzyknęła niebieskowłosa dziewczyna.
- Ja? Ja nie śpiewam - bębniarz wybuchnął śmiechem. Ciężko jednak było mu odmówić ludziom, którzy ponownie zaczęli skandowć jego imię. - No dobrze, dobrze... - Wyjęczał. - Co chcecie zaśpiewać?
W tym momencie usłyszał tytuły wszystkich piosenek, które stworzył z chłopakami. Sam nie wiedział, że jest ich tak dużo.
- To może "This Is War"? - Zawołał wysoki blondyn gdzieś w oddali.
- Nie znam tekstu - Shannon uśmiechnął się kokieteryjnie. - Ogólnie nie słucham tego typu muzyki.
Znów odpowiedziały mu salwy śmiechu. Zadowolony rozpoczął więc:
A warning to the people,
The good and the evil... 
Mimo kompletnego braku talentu wokalnego, wywołał ogromny entuzjazm. Odpowiedziało mu gromkie: This is war!
Śpiewali, wywołując zainteresowanie przyszłych sąsiadów muzyka. Ten jednak szeroko uśmiechał się do każdego gapia, będąc w swoim żywiole. Wszystko trwało może dziesięć minut. Potem rozdał kilka autografów, zrobił sobie zbiorowe zdjęcie z fanami i spokojnie mógł wrócić do swoich obowiązków. Od tej pory zawsze na święta, urodziny, nawet na czwartego lipca dostawał masę prezentów. Lubił te zwariowane dzieciaki. To było dwa lata temu, teraz jednak Tomo dzwonił do drzwi raz po raz. W końcu wyjął z kieszeni zapasowe klucze i wszedł do środka. Wchodził do kolejnych pomieszczeń, wołając imię przyjaciela, nikt jednak mu nie odpowiadał. Sfrustrowany postanowił zadzwonić do Jareda. Może on wiedział, gdzie zniknął jego brat.

Jay wciąż klęczał przed Sandrą, mocno ściskając jej rękę i patrząc na nią z błagalnym wyrazem twarzy. Czuł się naprawdę niezręcznie, oczekując na reakcję ukochanej. Znali się od niedawna, sam był zaskoczony swoją spontaniczną propozycją i wiedział, że wywołał nią w głowie dziewczyny prawdziwe tornado. Rozumiał, że może potrzebować więcej czasu, prawdopodobnie nawet kilku dni. Nie przeszkadzało mu to, gdyż sam lubił najpierw dokładnie przemyśleć wszystkie "za" i "przeciw" nim podjął decyzję. 
- Nie musisz odpowiadać mi już teraz. Nie naciskam, mamy czas... - Sandra opuściła głowę, usłyszywszy głos Jay'a. 
- Nie, Jared - zaczęła cichutko. - Nie potrzebuję czasu do namysłu. Ja znam odpowiedź. - Pogładziła wolną dłonią głowę młodszego Leto. - Muszę znowu ci zaufać. Być pewna, że zawsze staniesz po mojej stronie. Odpowiem ci, gdy będę przekonana o słuszności swojej decyzji. Rozumiesz mnie?
- Oczywiście, że tak. To... To dość rozsądne rozwiązanie. Będę czekał z niecierpliwością. - Głuchy usłyszałby zawód w głosie mężczyzny, który - należy pamiętać - był świetnym aktorem. Pewnych emocji nie sposób jednak ukryć. Podniósł się i pocałował dziewczynę w czoło. - Chodźmy do domu na herbatę i ciasto. Zapraszam.
- Bardzo chętnie - Sandra uśmiechnęła się szeroko. - Chyba nie próbujesz mnie przekupić?
- Ja? Gdzie tam! - Leto wybuchnął głośnym śmiechem. - Nie gadaj tyle, tylko wchodź. I pomóż mi szukać telefonu.
San podążała za wokalistą, bijąc się z myślami. Wciąż nie wiedziała, czy dobrze zrobiła...
~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! 
Jak zwykle późno, jak zwykle za krótko i jak zwykle nudno - mam nadzieję że się spodoba :) Strzała!
#HUGEMarsHUGS