piątek, 28 lutego 2014

XI Here we are at the start...

Jared siedział na kanapie w małym mieszkanku Sandry, sącząc zieloną herbatę. Kiedy tylko skończył się tłumaczyć, zapanowała niezręczna cisza, której nikt nie miał odwagi przerwać. Mijały kolejne minuty. Wokalista leniwie upijał kolejne łyki, modląc się w duchu, by dziewczyna wybaczyła mu ostatnie zdarzenia. Widząc dno czerwonego kubka, odstawił go na stół i zebrał siły.
- Więc... Co teraz będzie? - Wyciągnął dłoń w stronę San, lecz ta odsunęła się odruchowo.
- Nie wiem. Ty mi powiedz.
- Powiedziałem wszystko, co chciałem powiedzieć. Przepraszam i proszę, wybacz mi. - Po tych słowach w pokoju znów zrobiło się cicho. Zbyt cicho. Cisza ta przeszywała każdą część ciała, szumiąc w uszach. - Odpowiedz mi, do cholery. Mam cię prosić na kolanach? Tego chcesz? Proszę bardzo! - Zdenerwowany Jared natychmiast klęknął, czekając na jakąkolwiek reakcję ukochanej.
- Przestań się wygłupiać, wstawaj - wyciągnęła rękę do mężczyzny, pomagając mu z powrotem usiąść. Wysiliła się na uśmiech i zagryzła wargi. - Dobrze, Jay-Jay. Wybaczę Ci. Ale...
- Naprawdę? Strasznie się cieszę! Dziękuję! - muzyk przerwał jej i mocno objął.
- Naprawdę. Ale musisz zapracować sobie na to, żeby było tak, jak wcześniej. Mam nadzieję, że rozumiesz.  - Dokończyła, wyswobadzając się z  uścisku.
- Rozumiem! Zrobię wszystko, co zechcesz! Przysięgam!
- Nie przysięgaj. Złamane obietnice bolą najbardziej - dziennikarka obdarzyła towarzysza wzrokiem tam chłodnym, że miał wrażenie, że naprawdę powinien nałożyć na siebie cieplejszy sweter. Wstał powoli i podszedł do okna.
- Przebierz się. Wychodzimy - te dwa zdania wypowiedział cichym, lecz nieznoszącym sprzeciwu głosem. Niemal natychmiast usłyszał szmer otwieranej szafy i huk zamykanych drzwi od łazienki.

-... A teraz będę miał spokój - Shannon skończył opowiadać przyjacielowi swoją historię. Miał nadzieję na zrozumienie, radę. Nic z tych rzeczy.
- Powaliło cię? Zostawiłeś dzieciaka, człowieku? Sprzedałeś go? Zapłaciłeś za opiekę przez najbliższe siedemnaście lat? Popieprzyło cię? - Tego Shann się nie spodziewał. Tomo chodził nerwowo, obracając w rękach zośkę.
- A co miałem zrobić, idealny tatusiu? Masz bachora? Nie, to się nie wpierdalaj. Uwierz, że nie było mi łatwo.
- Ależ oczywiście, mi też nie jest łatwo, gdy pieniążki znikają z konta. Matka Teresa, do cholery!
- Skończ. Nie chcę się z tobą kłócić, stary, ale nie tego oczekuję po przyjacielu. Wyjdź stąd. - Shannimal podniósł się z kanapy i demonstracyjnie wskazał Tomo drogę do wyjścia. Sam zaczynał wątpić w słuszność swoich decyzji.

Sandra nigdy nie była typem dziewczyny spędzającej długie godziny na robieniu makijażu, czy przesadnym strojeniu się, toteż jedynie pół godziny zajęło, nim była gotowa do wyjścia. Kiedy wróciła do pokoju, Jared wciąż stał w tym samym miejscu. Podeszła do niego bliżej i oparła dłoń na jego ramieniu.
- Jestem gotowa. - Powiedziała cicho, tak cicho, że ledwie mogła dosłyszeć własny głos. Nie wiedziała czemu, ale czuła, że atmosfera jest gęsta. Gęsta jak diabli.
- Dobrze, a więc ruszajmy. - Jay odwrócił się nagle, jakby wyrwany z transu, i wysilił się na uśmiech.
- Dokąd jedziemy?
Na ostatnie pytanie młodszy Leto nie odpowiedział. Narzucił na siebie skórzaną kurtkę i ruszył do drzwi. Przejażdżka nie okazała się zbyt długa, gdyż już po pół godzinie zatrzymali się pod dużą, białą posiadłością.
- Zaczekaj chwilę - Jared wysiadł z samochodu i podszedł do bramy. Sandra widziała, że wciska kilka cyferek na dotykowym ekranie i już po chwili parkowali po drugiej stronie - w dużym, jasnym garażu. Tak właściwie to pomieszczenie nie wyglądało jak typowy garaż - przestrzeń rozświetlały dwie halogenowe lampy, ściany miały kolor limonkowozielony, a na półkach stały wazony z kwiatami. Dziewczyna dostrzegła w nich róże, tulipany i chryzantemy.
- Gdzie jesteśmy? To nie jest Twój dom - Stwierdziła, w myślach przyznając sobie nagrodę za odkrycie roku.
- Masz rację, geniuszu. Za chwilę się przekonasz - wokalista puścił jej oczko i roześmiał się głośno. W tym śmiechu było jednak coś nerwowego i wymuszonego. Tak jakby na siłę starał się rozładować wciąż narastające napięcie. Przeczesał dłonią swoje długie za ramiona włosy i otworzył drzwi - najpierw swoje, później obiegł samochód i pomógł wyjść dziennikarce.
- Jaki z ciebie gentleman, nie spodziewałam się - uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona dziewczyna i rozejrzała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu. - To ma być garaż?
- Zdarza mi się być uprzejmym, miło, że zauważyłaś - muzyk pocałował ją w czoło i chwycił za rękę. - Owszem. To jest garaż. Nie wiesz jednak jeszcze, czyj to garaż.
- Trafne spostrzeżenie. Dowiem się? - Sandrę zaczęła irytować niewiedza i jawna zabawa Jareda.
- Chodź za mną - pociągnął ją za sobą. Przeszli do miejsca, które wyglądało jak korytarz. Jared głośno trzasnął drzwiami i, najwyraźniej, czekał na reakcję gospodarza.
- Jared? Czy to ty? - W domu rozległ się dźwięczny, kobiecy głos. Odpowiedzi nie było, więc kobieta zawołała po raz drugi. Tym razem w jej tonie dało się wyczuć nutkę strachu.
- Tak, to ja, mamo! - Rozbawiony mężczyzna spojrzał na swoją towarzyszkę. Jej najwyraźniej nie było do śmiechu - pobladła i wyglądała, jakby za chwilę miała zwrócić obiady z całego ostatniego tygodnia. Nagle zza ściany wyłoniła się szczupła sylwetka. Kobieta miała na sobie czerwoną bluzkę i ołówkową spódnicę.
- Nie strasz mnie tak - ucałowała syna w poliki i jej wzrok spoczął na dziewczynie. - Dlaczego nie przedstawisz mi tej pięknej młodej damy? Gdzie twoje maniery? - Skarciła Jareda i wyciągnęła rękę. - Constance, główna autorka tego łobuza - Pokręciła głową i uśmiechnęła się serdecznie.
- Mamo, to jest Sandra, moja dziewczyna. - Każde słowo padające z ust syna Constance było przesadnie zaakcentowane.
- Bardzo mi miło - dziennikarka uścisnęła dłoń starszej kobiety.
- Mi również, kochana. Długo się znacie? - Zapytała z nieukrywaną ciekawością. - Ach, przepraszam, rozbierzcie się najpierw, zaparzę kawy! - Poprawiła się, widząc czerwone tenisówki na nogach przyszłej synowej. Stwierdzenie to mogło być jednak zbyt szumne, gdyż kobieta doskonale znała urok swojego młodszego syna. Jakiej synowej, kobieto? Synowej nigdy się nie doczekasz. Nie mówiąc już o wnuku...
Matka Leto zamyśliła się, czekając na gwizdek, sygnalizujący wrzenie wody. Mimo lepszego statusu i wielu zer na koncie, jedna rzecz się nie zmieniła - nie trawiła kawy z ekspresu. Ku zdziwieniu synów wciąż była orędowniczką tradycyjnego sposobu parzenia tego napoju i nic nie wskazywało na zmiany. Constance była również tą, od której rozpoczęła się jedyna dotąd miłość Shannona. To ona serwowała najlepszą kawę w całej bogatej, snobistycznej dzielnicy LA. Stała, oparta o blat, i zastanawiała się nad losem swojego młodszego syna. Czy jest szczęśliwy? Miliony fanów, rozwrzeszczane dziewczyny i gigantyczne zarobki nie są przecież w stanie zrekompensować mężczyźnie braku rodziny. Na własne życzenie nie miał nikogo, kto byłby przy nim na dobre i na złe.
Gdzie popełniłam błąd? Czy to ja zraziłam ich do małżeństwa, do rodziny?..
Nikomu nie przyznawała się co do swoich obaw. Miała jednak wrażenie, że to jej historia wpłynęła na postrzeganie małżeństwa przez synów. Zawsze starała się być dla nich jak najlepsza, była niezależna. Dokładnie tak, jak oni teraz.

-Mamo, wyłącz ten czajnik, bo zwariujemy! - W tym właśnie momencie Constance spostrzegła się, że woda już wrze, a gwizdek piszczy przeraźliwie. Zalała kawę i udała się do salonu.
- Dzięki Bogu. Nad czym tak się zamyśliłaś? - Jared sięgnął po wysoką szklankę, dmuchnął kilka razy, rozwiewając unoszącą się parę, i odstawił ją na swoje miejsce. Położył dłoń na kolanu Sandry i obdarzył dziewczynę ciepłym spojrzeniem.
- A nie, nic ważnego, synku. Opowiedzcie mi lepiej, jak się poznaliście. - Zmieszana mama przyglądała się partnerce wokalisty z szerokim uśmiechem na twarzy, ukazując idealnie proste i śnieżnobiałe zęby.
- San jest dziennikarką. Przeprowadzała ze mną wywiad.
- Długo już jesteście razem?
Niezręczna cisza zapanowała w ogromnym domu na kilka dobrych minut. Dziewczyna odważyła się ją przerwać.
- Dwa miesiące - uśmiechnęła się do Jaya.
- Rozumiem... No to już chyba można nazwać związkiem... Gratuluję, synku - słowa te przesiąknięte były potwornym jadem, który przenikał przez każdą z sylab. Miały w sobie coś smutnego, dziewczyna nie potrafiła jednak dokładnie powiedzieć, co. Były świadectwem przeżyć Constance...

~~~~~~~~~~~~~~~
Nareszcie!
Przepraszam Was za tak długą przerwę, miałam jednak bardzo dużo na głowie, a rozdział tworzył się co trzy zdania :)
Jest jednak gotowy i czekam na Wasze opinie
Czołem! ;)

ClaudiaEchelon

wtorek, 11 lutego 2014

X I am home.

- Shannon! Musimy porozmawiać! - Jared z gniewem wtargnął do pokoju starszego brata, przerywając mu drzemkę.
- Co ty robisz, człowieku? Wyjdź z mojego pokoju, śpię! - Shanimal zakrył twarz poduszką, usiłując ponownie zasnąć.
- Dzwoniła Sandra.
- Budzisz mnie przez jakąś dziwkę? Co, przyszła pani Leto postanowiła ratować związek?
- Zamknij się idioto i spójrz na mnie. Mam jedno pytanie i oczekuję na nie odpowiedzi. - Ton Jaya nie zwiastował niczego dobrego, więc Shann podniósł się posłusznie. Przetarł oczy i czekał.
- Wal, Sherlocku.
- Ok, ale oczekuję poważnej i szczerej odpowiedzi. Jesteś moim bratem czy nie?
- No jestem, dobrze... Obiecuję - Shannon położył rękę na sercu i uśmiechnął się szyderczo, przy okazji jeszcze bardziej denerwując młodszego braciszka.
- Co zaszło tamtej nocy między tobą, a San?
- Nie pamiętam. To było dawno. Tydzień, czy dwa tygodnie temu... Od tamtej pory spałem z wieloma pięknymi damami, nie utkwiły mi w pamięci szczegóły łóżkowych zabiegów twojej dupy.
- Damami? Trochę szarżujesz. - Jay wysilił się na uśmiech, po chwili jednak jego usta znów zacisnęły się w grymasie złości. - Nie ściemniaj, znam cię. Jeśli mnie okłamałeś, to...
- To co, kurwa? - Przerwał mu perkusista. - Wyrzucisz mnie z zespołu? Pobijesz mnie? Nie bądź śmieszny. Co cię tak wzięło na jakiegoś rudzielca? Możesz mieć takich tysiące. Po jednej na każdą noc, a jeśli będziesz grzeczny, załatwię ci jeszcze więcej napalonych laseczek. Tylko zapomnij już o Sandrze, ok? Namieszała ci w głowie, martwię się - na potwierdzenie swoich słów podszedł do brata i położył dłoń na jego ramieniu. Ten jednak natychmiast ją strącił.
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz? W dupie mam te twoje lalunie, San jest wyjątkowa i to jej chcę! A teraz mnie posłuchaj. Spałeś z Sandrą?
- Nic ci do tego.
- Zadałem ci pytanie! - Jared krzyknął, zapluwając przy okazji wszystko w zasięgu ręki.
- Nie... - Shannon odwrócił wzrok, próbując ukryć rosnące zmieszanie.
- Słucham?! Powtórz, bo chyba się przesłyszałem do cholery.
- Nie! Dotarło? Nie pieprzyłem twojej dziuni!
- Dobrze. A teraz spróbuję być spokojny - Jay zacisnął zęby. - W takim razie, dlaczego pozwoliłeś mi zrobić jej awanturę? - Jego twarz była czerwona, jak nigdy. Najchętniej wymierzyłby bratu ostateczny cios, nie mógł jednak tego zrobić, dopóki nie pozna motywów jego działania.
- Nie powinieneś... Nie powinniśmy wiązać się na stałe. Tym laskom chodzi tylko o naszą kasę, bro. Oskubałaby cię i odeszła. Wszystkie takie są. Po co ci dziewczyna? Możesz mieć każdą - starszy Leto usiadł na swoim łóżku i wbił wzrok w podłogę. Nie miał ochoty na dalsza rozmowę ze wściekłym bratem. Przede wszystkim bał się o własne uzębienie, co uświadomił sobie widząc jego agresywne spojrzenie.
- Ach, dziękuję ci, miłościwy sędzio ludzkich dusz! Kim ty, do cholery, jesteś?
- Twoim bratem! Jestem twoim bratem i nie pozwolę, żeby ktoś wkopał cię, tak jak mnie.
- Pozwól, że nie padnę na kolana i nie będę ci dziękować. Muszę jechać - Jared rzucił Shanniemu pogardliwe spojrzenie i odwrócił się do wyjścia.
-Dokąd? - Bębniarz zaczynał rozumieć, że jego plan od początku był skazany na porażkę.
- Naprawić to, co zniszczyłeś. Do Sandry.
Idiota, idiota, idiota! Po co się wtrącałem?! Jakby mi było za mało kłopotów.

Shannon walił w bębny w pokoju muzycznym. Pot spływał z jego umięśnionych ramion, a policzki miał rozgrzane do czerwoności. Obwiniał się za całe zamieszanie. Widział w tym swoją własną ideologię, jednak wiedział, że teraz ciężko będzie mu odzyskać zaufanie brata. Nie traktował Sandry poważnie. Wydawała się być w porządku, nawet pomogła mu odpędzić złe myśli, ale wciąż była tylko jedną z wielu lasek jego braciszka. Zagrożeniem dla ich opinii, ich relacji i dla zespołu. Shann musiał się kogoś poradzić, nim wykończą go wyrzuty sumienia. Padło na Tomo.
- Oprah Winfrey, słucham? - Wysoki, męski głos rozległ się po drugiej stronie telefonu.
- Milicevic, nie wydurniaj się, kobieto - zaśmiał się Shannon.
- Wypraszam sobie. Co słychać, piękny i bogaty?
- Właściwie potrzebuję się komuś wygadać. Masz dzisiaj czas, czy żona funduje ci kolejny areszt domowy?
- Zabawne. Robótki ręczne zaliczyłem wczoraj, malowanie kubków z teściową tydzień temu... Tak, myślę, że możemy się dzisiaj spotkać - zaśmiał się Tomislav.
- No to idealnie. Wpadnij do mnie o szóstej. Weź ładną bieliznę - Shann mamrotał seksownie, z trudem powstrzymując napad śmiechu.
- Dla ciebie zawsze, skarbie. Lecę depilować nogi, ciao! 
Shanimal usiadł na podłodze, przerzucając przez ramię mokry od potu ręcznik. Uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową. Rozmowy z Tomo zawsze poprawiały mu humor. Jared też potrafił się bawić, jednak jego głowę zbyt często zaprzątała praca. Był nieobecny i spięty. W niczym już nie przypomniał siebie sprzed dziesięciu lat. Przykre to było dla starszego z braci, tym bardziej doceniał on obecność Tomo.
-Boże, uwielbiam tego oszołoma...- wymamrotał i powędrował pod prysznic.

Po drodze do Sandry, Jay wstąpił jeszcze do sklepu. Kupił butelkę szampana i bombonierkę, po czym udał się do kwiaciarni, skąd wyszedł z ogromnym bukietem czerwonych róż. Z niemałym stresem wsiadał za kierownicę swojego samochodu. Kierował nerwowo, gwałtownie przyspieszał i hamował, doprowadzając do szału innych kierowców. Po pół godzinie drogi dojechał na miejsce. Jak mantrę powtarzał pod nosem wyuczony na pamięć tekst przeprosin, wszystko uleciało jednak z jego głowy, gdy jego oczom ukazały się drzwi niewielkiego mieszkania dziewczyny. Zapukał cicho. Po chwili usłyszał odgłos otwieranego zamka.
- Cześć... - Wymamrotał, siląc się na uśmiech.
- Cześć. Wejdziesz? - Mimo, iż Jared zapowiedział wcześniej swoją wizytę, San nie czuła się gotowa na rozmowę. Jej myśli wciąż przepełnione były goryczą i niepewnością.
- Jasne, dzięki. Sandro... - muzyk przeszedł przez próg, odkładając skórzaną kurtkę do rozległej, czarnej szafy.
- Wiem, co chcesz powiedzieć, Jay. Shannon się przyznał, bardzo Ci przykro, 
jest Ci wstyd i zapewne chciałbyś mi to jakoś wynagrodzić. Uspokoję cię - nie chcę od Ciebie niczego, nie narobię plot. Mogę zniknąć z twojego życia tak, jak sobie życzyłeś. - Dziewczyna szybkim krokiem przeszła do kuchni, chcąc uniknąć palącego wzroku Jareda. Co on miał takiego w sobie, że w głębi duszy czuła, że nie potrafi być na niego zła?
- To nie tak, uwierz. Proszę wysłuchaj mnie. 
- Nie wiem, co możesz mi jeszcze powiedzieć... 
- Daj mi szansę! Błagam! - wokalista podszedł do San i delikatnie dotknął jej ramienia. Podziałało.
- Dobrze... - Przeszły ją przyjemne dreszcze. - Mów.

Shannon radosnym krokiem podszedł do drzwi, zza których rozległo się pukanie Tomo.
- Jestem, kochanie! - Krzyknął Chorwat i rzucił się na zdezorientowanego perkusistę.
- Zejdź ze mnie, durniu! - Shann śmiał się głośno, uwalniając się z uścisku. - Chodź do salonu, wyzywam cię na partyjkę na konsoli.
- Bardzo chętnie, kluseczko. Stęskniłeś się?
- I to jak, misiaczku - bębniarz pocałował Tomo w policzek, ten jednak natychmiast odsunął się z przerażoną miną.
- Napaleniec - zaśmiał się, otwierając puszke piwa.

~~~~~~~~~~~~~~
Hej Marsiątka!

Oddaję Wam rozdział, nad którym spędziłam chyba najwięcej czasu. Spóźniony o jeden dzień, jednak w końcu kompletny :) zapraszam do komentowania!
MARShugs

ClaudiaEchelon