piątek, 31 stycznia 2014

IX Don't act like I never told you...

Robiło się naprawdę zimno. Wtulona w muzyka Sandra zauważyła gęsią skórkę na jego przedramieniu, które mocno ją trzymało. Wyrwała się z uścisku.
- Shann, nie możesz zostać teraz sam. Tutaj jest chłodno, może chodźmy do mnie? Zaparzę herbatkę, porozmawiamy...  - Podniosła się chwiejnie i wyciągnęła dłoń do starszego Leto.
- Herbata? Ja toleruję jedynie kawę - mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko.
- Jest środek nocy, zwariowałeś? - roześmiała się dziewczyna, pomagając mu wstać.
- Nie to nie. Zaproszenie jednak przyjmę - perkusista otrzepał spodnie z piasku i niespodziewanie wziął dziewczynę na ręce - ale dzisiaj to ja prowadzę - zawołał. - Gdzie sobie pani życzy? - zapytał, biegnąc z szaleńczą prędkością, która przyprawiła dziennikarkę o zawroty głowy.
- Puść mnie! Postaw mnie, proszę! - roześmiała się. Mimo słów, wcale nie chciała, by to się kończyło. Imponowała jej siła towarzysza. I, przede wszystkim, była szczęśliwa, że mogła poprawić mu podły nastrój. Nie znali się zbyt dobrze, a mimo tego czuła, że coś ich łączy.
- Nie ma mowy. Skręcić tutaj?
- Dwadzieścia metrów prosto, pięć w prawo i trzynaście w lewo. Trafisz? - Sandra zaczęła chichotać, nagle jednak jej pole widzenia zostało zmniejszone do zera. Shannon przycisnął ją do swojej klatki piersiowej i nie zwalniał tempa. Po kilku minutach poczuła, że robi się zielona.
- Daleko jeszcze? - wyjęczała.
- Myślę, że nie. To tutaj? - Shanimal wyszczerzył zęby i odstawił dziewczynę tam, gdzie teraz najbardziej chciała się znaleźć. Na stały ląd.
- O matko, jesteś niesamowity! - zawołała, widząc klatkę wejściową do swojego budynku. - Byłeś kiedyś harcerzem? - trąciła go ramieniem.
- Powiedzmy, że w dzieciństwie zdolność orientacji w terenie była mi niezbędna - pokazał jej język i wskazał ręką na drzwi - nie zaprosisz mnie?
- Jasne, chodź. Odpocznij, sprinterze - zaśmiała się, słysząc głośne sapanie muzyka.
- Kobiety... Dostarczyć taką pod same drzwi, to jeszcze cię wyśmieje... - żachnął się mężczyzna, wdrapując się po schodach.

Czekając na gwizdek, sygnalizujący wrzenie wody, dziewczyna sięgnęła do torebki, którą zostawiła na fotelu zanim wyszła. Chciała sprawdzić, czy Jared raczył się do niej odezwać. Może zrozumiał swój błąd? Nieśmiałe nadzieje zaczęły tlić się w jej głowie. Niestety, zgasły szybciej, niż się pojawiły - komórka milczała. Sandra rzuciła ją na łóżko, ta jednak odbiła się od oparcia i spadła na podłogę, roztrzaskując się przy okazji na części pierwsze.
- Co ci się stało, wariatko? - Shannon wyszedł z łazienki i schylił się, by podnieść baterię i obudowę.
- Twój brat to idiota. Dupek.
- A wiesz, że coś w tym jest? - Nie wyglądał na zdziwionego. Jego twarz wyrażała rozbawienie, tak jakby chciał powiedzieć: a nie mówiłem? Ktoś chciał stworzyć związek z tym despotycznym, bezuczuciowym perfekcjonistą, wolne żarty.
Kurwa, Shann, nie jesteś lepszy, zostawiłeś dzieciaka.
Zganił się w myślach i zacisnął zęby. Postanowił odwrócić uwagę pięknej dziewczyny od jego przepięknego braciszka.
- San i Shann, co ty na to? - wyrwał ją z zamyślenia.
- Co? O co ci chodzi? - wydała się być mocno zdezorientowana. Obdarzyła perkusistę ogłupiałym wzrokiem i czekała na wyjaśnienia.
- Właściwie to o nic... Tak tylko pomyślałem... Nasze imiona do siebie pasują - nie wierzyła własnym oczom - starszy Leto był niesamowicie speszony i chyba nawet zaczynał się rumienić.
- Czy my chodzimy do podstawówki? - Szturchnęła go lekko i wybuchła śmiechem.
- Chciałem poprawić ci nastrój, złotko - Shannon puścił do niej oczko. - Chociaż tak właściwie to zaczynam bać się o własne zdrowie i życie. Doczekam się kawy, furiatko?
- Nie jestem furiatką. Mam nadzieję, że nie macie zbyt wiele wspólnego z Jayem, bo drugiego takiego durnia bym nie zniosła - Słuchał jej, w myślach ganiąc brata za niewyparzony język. Nie wiedział, co zrobił, jednak znał jego styl bycia i wiedział najlepiej, jak często szybciej mówi, niż myśli.

Niebo zmieniało barwę z granatowej na szarą, gdy Sandra poczuła się zmęczona. Kilka godzin rozmowy sprawiło, że zdążyła lepiej poznać Shannona, a przy okazji nawet go polubić.
- Ty śpij tutaj, ja przyniosę sobie materac - powiedziała, poderwując się z sofy. - Oczy mi się zamykają, jest nad ranem!
- O nie, nie będziesz spała na podłodze - mężczyzna wstał i niespodziewanie wyrósł przed dziewczyną. - Twoje łóżko jest duże, możemy spać razem - szeptał wprost do jej ucha.
- Shann, jestem... Jestem dziewczyną twojego brata... Chyba... W każdym razie, to nie na miejscu!
- Przecież nie będę próbował cię poderwać. To nie w stylu Shannona - uśmiechnął się z błyskiem w oku, po czym mrugnął do zdezorientowanej dziennikarki.
- A co właściwie jest w stylu Shannona?
- Duże cycki, kawa i duże cycki. Cholera, jesteś dokładnie w moim stylu - wybuchnął śmiechem, szturchając lekko partnerkę braciszka w stronę łóżka.

W mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi. Po kilku minutach zamieniło się w łomot, który z kolei został zastąpiony natrętnym dzwonkiem. Sandra otworzyła oczy.
- No ładnie - wyszeptała, widząc wtulonego w nią Shannona. Nogę miał zarzuconą na jej biodro i chyba właśnie ssał kciuka. - Panie podrywacz, wstawaj pan bo mam nieproszonego gościa - zawołała, zrzucając z siebie ciężką kończynę. Shann przetarł oczy i wygiął twarz w zabawnym grymasie, będącym reakcją na wszechobecny hałas.
- Idź otwórz, błagam, bo zwariuję - zakrył twarz poduszką i odwrócił się do ściany.
- Idę już, idę - zawołała dziewczyna, wkładając kapcie na bose stopy. Mimo, że jej towarzysz był w samych bokserkach, ona ograniczyła się do zdjęcia wierzchniego sweterka i zamiany jeansów na krótkie spodenki. Otworzyła drzwi i zamarła.

- Jared? Co ty tu robisz? Jest wcześnie – wystękała, świdrując wzrokiem czarne glany wokalisty, jego wąskie jeansy i granatową, kraciastą koszulę. Spojrzała na jego twarz. Usta zacisnął w wąską kreskę, a jego błękitne oczy wyrażały skruchę.
- Wcześnie? Dochodzi trzecia – uśmiechnął się niepewnie, poprawiając pukiel półdługich włosów. – Spałaś jeszcze? Nie zaprosisz mnie?
- Jasne, wejdź… - zaczęła, z przerażeniem uświadamiając sobie, że w jej łóżku siedzi właśnie starszy brat rozmówcy. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak mogłaby skończyć się ich konfrontacja.
- Sandra? Kto przyszedł? – Wołanie Shannona zwróciło uwagę Jaya. Jego wzrok pociemniał, a zmarszczone brwi nadały jego twarzy wściekłego wyrazu.
- Shann? Co ty… Kurwa, co to ma znaczyć?!  - Huknął na widok przykrytej kołdrą roznegliżowanej postaci brata.
- Jared! To nie tak, to ona zaczęła! Chciała mnie uwieść… Jestem tylko facetem, bro…
- Co ty pieprzysz idioto? Do niczego nie doszło i dobrze o tym wiesz! – Sandra oblała się purpurą, czując ogromne zdezorientowanie.
- Nie wstydź się, mała, byłaś dobrą suczką – starszy Leto uśmiechnął się ze złośliwym, tryumfującym wyrazem twarzy, którego najwyraźniej nie zauważył młodszy z nich. – Mówiłem ci, stary, one wszystkie są takie same! Zostaw tą dziunię, pokazała, jaka jest. Wybacz mi, omotała mnie.
- On kłamie, Jay! Jesteś dupkiem, Shannon!
- Dość! Ty tępa szmato! – Jared zbliżył się do Sandry z zamiarem wymierzenia jej ciosu. Nie mógł jednak tego zrobić. Widząc zalaną łzami twarz dziewczyny, rzucił tylko – Ubieraj się, idioto, spadamy stąd. A ty wypierdalaj z mojego życia, San.

Kilka chwil później już ich nie było. Skulona na fotelu dziewczyna płakała i rozmyślała. Nie miała pojęcia, dlaczego została tak potraktowana. Co zrobiła źle? Nie przespała się z tym typem, po prostu nie chciała żeby został sam ze swoimi problemami. W zamian za to została wyzywana i poniżona. Wciąż miała przed oczami wyraz twarzy Jareda. Tak, jakby się jej brzydził. Jakby dał wszystko, żeby nie musieć na nią patrzeć już nigdy więcej. Bolało. I to cholernie.

Dlaczego przyszedł? Czy chciał się pogodzić? Na pewno. Zrozumiał swój błąd, chciał pogadać… A ten idiota, Shann, wszystko zniszczył! Dlaczego postawił sobie za cel zrobienie z niej dziwki? Jeszcze wczoraj był taki miły… Myślała, że może nawet się zaprzyjaźnią, zaufała mu…
- Jesteś taka naiwna, San – powiedziała sama do siebie. Spodobało jej się zdrobnienie, które nadał jej starszy z braci. Mimo to, nie miała ochoty dłużej o nim myśleć. – Coś ty sobie ubzdurała? Związek z uwielbianym przez miliony wokalistą? Sławnym, utalentowanym, bogatym, rozchwytywanym i zabójczo przystojnym Jaredem Leto? No to właśnie pokazano ci, gdzie twoje miejsce.
~~~~~~~~~~~~~~~~

Problemów technicznych ciąg dalszy, ale nie poddaję się :) mam nadzieję, że nie znienawidzicie Shanniego, on ma tam swoje powody żeby być dupkiem dla San. Aż mi jej szkoda :) co o tym myślicie?
MARShugs

ClaudiaEchelon

wtorek, 28 stycznia 2014

VIII As the days go by, the night's on fire

Shannon zahamował z piskiem opon pod ogromnym, białym domem. Wysiadł z pojazdu, trzasnął głośno drzwiami i spojrzał na zegarek.
- 22... Cholera, późno jest... - mruknął półgłosem. Przypomniawszy sobie jednak, w jakim celu przybył w to miejsce, zacisnął zęby i zapukał do drzwi.
Po kilku minutach usłyszał odgłos otwieranego zamka i przytłumione skrzypnięcie. Zmrużył oczy pod wpływem światła wydobywającego się z wnętrza korytarza i jak przez mgłę dostrzegł wysoką postać.
- Cześć. Po co tu przyszedłeś, Shanni? - słodki głos pochodził z ust kobiety, blondynki z całkiem pokaźnymi piersiami, szczuplutką talią i płaskimi pośladkami.
Kurwa, te cycki to ona sobie zoperowała. I co to za twarz... Dziewczyno, błagam, make-up to twój przyjaciel, zrób coś z sobą! - Przez głowę mężczyzny przemknęły krytyczne myśli. Z żalem stwierdził, że matka jego dziecka jest równie brzydka, co głupia.
- Mirando, skończmy to. Dam ci pieniądze. Kwota nie gra roli. Tylko błagam, zniknij z mojego życia raz na zawsze. Nie chcę pamiętać, że spotkałem kogoś takiego, jak ty na swojej drodze.
- Zwariowałeś? Mały Chris potrzebuje tatusia. A ty jesteś idealnym tatusiem - kobieta wydęła najwyraźniej kilkukrotnie poprawiane chirurgicznie usta i zamrugała kilka razy, wydając się przy tym zupełnie oderwana od rzeczywistości.
- Mam ci to przeliterować? Nie. Chcę. Cię. Znać. - Shannon tłumaczył dziewczynie, jak dziecku. Dwudziestolatka zrobiła urażoną minę i pokręciła głową z żalem. - Wypiszę ci czek. 30 tysięcy? 50? 100? Dalej, namyślaj się i spadaj - perkusista popchnął Mirandę, wchodząc do pomieszczenia. Spojrzał na nią wyczekująco.
- Czyli tak to ma wyglądać? Zostawisz mnie i syna? A co z naszą rodziną? - modelka teatralnie zalała się łzami. Muzyk był jednak za stary na takie sztuczki. Uśmiechnął się kpiąco, wypisał czek na 100 tysięcy dolarów, zostawił go na wysokiej, czarnej szafce w korytarzu i wyszedł z trzaskiem drzwi. Wsiadł do swojego czarnego BMW i nacisnął gaz z całej siły. Nie oglądał się za siebie, po prostu jechał. Osiągał szaleńcze prędkości, świat za szybami znikał w ułamkach sekund. W końcu gwałtownie wyhamował i zatrzymał się na przydrożnym parkingu. Oparł się głową o kierownicę i głęboko odetchnął. Najgorsze miał już za sobą.
Film dobiegł końca. Sandra odwróciła głowę w stronę Jareda i uśmiechnęła się czule. Wokalista nachylił się i leciutko musnął swoimi wargami jej usta. Czuł się, jakby wygrał los na loterii. Dziewczyna wstała, rozprostowując zdrętwiałe kończyny. Rozłożyła pościel i poszła do łazienki. Wróciła, ubrana jedynie w koszulę nocną.
- Podoba mi się - w oczach mężczyzny rozbłysło pożądanie. Natychmiast poderwał się z miejsca i chwycił nadgarstki partnerki. Położył ją na łóżku, nachylając się nad nią. Jedną ręką zrzucił z siebie spodnie i, ubrany jedynie w szare bokserki, przycisnął się do niej tak, by mogła wyraźnie poczuć wyraźne wybrzuszenie w okolicach jego podbrzusza. Podciągnął jej piżamę, a skoro nie oponowała, na podłogę zrzucił również swoje majtki. Wszedł w nią stanowczo, nie przejmując się zbytnio odczuciami partnerki. Po kilku zdecydowanych ruchach usłyszał stłumiony głos młodej dziennikarki.
- Jared!
- Cicho, maleńka - zatkał jej usta ręką i nie przerywał dążyć do zaspokojenia. Nagle poczuł ból.
- Zwariowałaś? Dlaczego mnie ugryzłaś?! - Nie zdenerwował się o ugryzienie, a raczej o przerwanie miłosnej gry. Postanowił wyładować swój gniew.
- Gumki, idioto! - Sandra uśmiechnęła się, kręcąc głową. Jared odwrócił się zawstydzony. Stęknął coś o tym, że każdemu może się zdarzyć zapomnieć, jednak grzecznie podreptał do swojej kurtki i wrócił z tym, czego potrzebowali.
Kochali się namiętnie, mężczyzna nie wytrzymał jednak długo. Kończąc z głośnym jękiem opadł na dziewczynę, przytulając się do niej mocno.
- To było niesamowite - wysapał i pocałował ją w policzek.
- Tak, cudowne... - Głos dziewczyny niemal kipiał ironią. Po raz pierwszy Jared nie myślał o niej, a o własnych potrzebach. Złośliwa riposta przeszła jednak bez echa, ponieważ wokalista zaczął już inny temat.
- W przyszłym miesiącu wyruszamy w trasę...
- I co z tego? Zostawisz mnie tutaj?
- Nie, skąd. Chciałbym, żebyś pojechała z nami. To krótka wyprawa, najwyżej pół roku. Zwiedzisz trochę Europy, kraje lepiej rozwinięte od tej twojej...
- Polski? Co masz do mojego kraju? - Dziewczyna podniosła się  i wbiła w mężczyznę świdrujący wzrok.
- Nie, nic, to bardzo ciekawe miejsce... I bardzo... Staromodne.
- Ach, to tak pan Leto uwielbia swoich wschodnich fanów z krajów trzeciego świata? Uważasz tych ludzi za wieśniaków?
- Co z tobą? Przecież nic takiego nie powiedziałem. Zrobiłaś się jakaś naburmuszona. Dziewczyno, jaka ty jesteś zmienna! Nie nadążam za tobą!
- Przykro mi. Jak się myśli tylko o własnej dupie, to się nie nadąża.
- Nie, mam dość. Wracam do siebie. Jesteś chora na łeb. Przemyśl, co ty wyprawiasz i odezwij się - Jared podniósł się gwałtownie, ubrał i po chwili już go nie było.
Sandra powoli wróciła do łóżka. Nie chciało jej się spać. Miała ochotę krzyczeć, gryźć i kopać. Kilkukrotnie obróciła się, szukając wygodnej pozycji. W końcu wstała.
Tej nocy nikt nie spał spokojnie. Jared postanowił ukoić swój gniew alkoholem i udał się do jednego z najmodniejszych klubów w mieście. Zakręcił się raz czy dwa z jakąś blondyną, zapalił ze znajomymi chłopakami i zapomniał o bożym świecie.
Shannon poważnie zaczął zastanawiać się nad wazektomią, jednak momentalnie wybił sobie z głowy nietrafiony pomysł. Nie mógł przecież pozwolić na to, by zmarnowały się tak wspaniałe geny. Postanowił pojechać w swoje ulubione miejsce.
Sandra zrobiła to, co zazwyczaj robiła w takich sytuacjach - poszła na plażę. Rozłożyła się na ciepłym piasku i wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Choć zazwyczaj o tym nie myślała, tęskniła za ojczyzną. Polka spełniała swój American Dream, jednak w głębi duszy co dzień była obecna przy swojej rodzinie. Dzieciństwo dziewczyny nie było łatwe. Mimo pozornie idealnych pierwszych lat życia, już w podstawówce zetknęła się z odrzuceniem z powodu wyglądu. Wtedy nie należała do najładniejszych, a okrutne kilkulatki nie przegapią żadnej okazji do dokuczenia słabszym. Później, w czasie szkoły średniej, przeżywała okrutnie ciężki okres w domu rodzinnym. Rozwód rodziców, awantury, groźby... To właśnie wtedy doświadczyła wpływu, jaki ma na nią muzyka 30STM. Pomagali jej w trudnych chwilach, podnosili na duchu, nawet o tym nie wiedząc. Marzyła, by spotkać chłopaków na żywo. Nigdy nie była typem fangirl, jednak doceniała urodę każdego z nich.
Z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos.
- Ej, lala, a tobie nie zimno? Masz moją kurtkę, dziewczyna mojego braciszka nie może marznąć. Co tu robisz o tej porze?  - Shannon wyrósł jak spod ziemi, przyprawiając przy tym Sandrę o ciarki.
- O matko, nie strasz mnie! Jest mi dość ciepło... Teraz właściwie gorąco - zdobyła się na żart. Widziała, że jest przybity, a jego oczy były nienaturalnie małe... Zapłakane. - Wszystko w porządku?
- Mogę być szczery? - Przysiadł się, narzucając granatową skórę na plecy szwagierki - Nic nie jest w porządku.
- Możesz mi ufać... Jeśli potrzebujesz się komuś wygadać, nikomu nie powiem...
- Prawie cię nie znam. Wiem tylko tyle, że jesteś niunią mojego brata i że zwariował na twoim punkcie. Ciekawe, na jak długo...
- Słucham? Co to ma znaczyć? - Słowa Shanimala wydały się dość niepokojące.
- Nic specjalnego... Może go odmienisz? Kto wie... Wracając do moich problemów - postanowił natychmiast zabezpieczyć się przed kolejnymi pytaniami dziewczyny - narobiłem sobie niezłego bagna i muszę się modlić, żeby to nie wyszło na światło dzienne. - Muzyk odetchnął głęboko, odwracając głowę.
- Powiesz mi, o co chodzi?
- Jednego dnia po koncercie na m&g wyhaczyłem ładną laskę. Poszliśmy do łóżka i tyle ją widziałem. Nawet nie była jakoś przesadnie dobra, miała po prostu duże cycki. Trzy miesiące później dostałem list, w którym napisała, że zostanę tatuśkiem. Młody ma już roczek.
- Przykro mi... Nie cieszysz się raczej z synka, hmm?
- Tu nie ma z czego się cieszyć. Mam bachora z pustą laleczką. I co ja miałbym mu powiedzieć? Sorry, ale twoja mamusia jest tępa, nie mogę z wami mieszkać? Dlatego zrobiłem to, co zrobiłem... - mężczyzna urwał w połowie zdania. Załamał mu się głos.
- Co zrobiłeś? - Sandra przestraszyła się nieco, gdyż w jej głowie zaroiło się od niedorzecznych myśli. Było jej żal Shana, jednak sam był sobie winny.
- Wypisałem czek i powiedziałem, że nie chcę ich znać. Chcę mieć spokój.
- Rozumiem... Przykro mi, Shann. Co teraz? - Sandrze, nie wiadomo dlaczego, zebrało się na płacz. Chciałaby pomóc artyście... Nie wiedziała jednak, jak.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem, mała... - Shannon przytulił się do dziewczyny i zalał się łzami. Cały drżał. Płakali oboje, sami nie wiedząc, dlaczego. Noc tą spędzili razem...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dawno tu nic nie było, za to dzisiaj troszkę dłuższy rozdział :) Miałam problemy z komputerem i prawdopodobnie będę miała je jeszcze przez jakiś czas. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście :)
MARShugs

ClaudiaEchelon

niedziela, 19 stycznia 2014

VII Fucked up on life.

Drzwi domu gwałtownie się otworzyły. Jared wtargnął do kuchni.
- Gdzie byliście? Wszystko jest w porządku? - Sandra była przestraszona zachowaniem mężczyzny.
- Tak, wszystko jest wręcz zajebiście - Jay usiadł na wysokim krześle. W jego głosie dało się wyczuć nutkę ironii
- Jeśli chcesz o czymś porozmawiać to mów śmiało. Przecież możesz być szczery...
- Powiedziałem wyraźnie, że nic się nie stało do cholery! Ubieraj się, wezmę taksówkę i odwiozę cię do domu. Chcę zostać sam - muzyk był bliski płaczu.

Para dojechała pod wieżowiec, w którym mieściła się kawalerka Sandry. Jared mocno zaciskał ręce na oparciu kierowcy. Spojrzał na dziewczynę i wymusił uśmiech.
- Przepraszam, nie chciałem być niemiły. Martwię się o Shana.
- Spokojnie, rozumiem to... Porozmawiajcie na spokojnie. Kłótnia w niczym nie pomoże - Sandra domyślała się, o co chodziło. Czy to możliwe, żeby starszy Leto miał dziecko?! - Pójdę już. Muszę napisać nowy artykuł... Może opiszę wasz wczorajszy koncert? - Dziennikarka uśmiechnęła się lekko. Chciała dodać artyście otuchy, ale nie wiedziała jak.
- Świetnie, mała - Jared pochylił się i pocałował ją czule w usta. - Wieczorem zadzwonię i pogadamy, ok?
- Jasne, super. Trzymaj się i powodzenia z Shannonem - Sandra pogładziła włosy mężczyzny. Chwilę później wchodziła już do klatki swojego wieżowca.

Kolejne tygodnie minęły bez znaku życia od Shannona. Wokalista, już bez gipsu na dochodzącej do zdrowia nodze, postanowił zakopać topór wojenny. Nadchodząca trasa koncertowa utwierdziła go w przekonaniu, że powinien porozmawiać z Shanimalem. Jared podjechał pod dom brata. Otworzył drzwi własnym kluczem i zawołał jego imię. Nie doczekał się odpowiedzi, wszedł więc na pierwsze piętro i zapukał do drzwi sypialni perkusisty. Kiedy ponownie nie usłyszał reakcji, uchylił lekko wejście do pokoju. Był pusty. Ciekawość pchnęła wokalistę w głąb pomieszczenia. Na łóżko ktoś niedbale rzucił kartkę. Jared podniósł ją. Była rozmiękła, jakby czymś ochlapana. Albo...
Jared przeczytał nagłówek pisma: WEZWANIE DO ZAPŁATY ALIMENTÓW. W tym momencie do uszu muzyka dobiegł głos brata.
- Co ty tu kurwa za przeproszeniem robisz? - Jay odwrócił się gwałtownie. Ton Shannona był stanowczy, jednak twarz jakaś dziwna. Zapłakana.

Wokalista bez słowa poszedł do brata i przytulił go. Ten odwzajemnił uścisk. Obydwoje zaczęli płakać. Stali tak przez dobre kilka minut.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? Jak to się stało? - Jared wciąż był w szoku. Nie mógł uwierzyć w to, że jakaś panienka złapała jego starszego, przemądrzałego braciszka na bachora.
- Długo by opowiadac. Było mi wstyd. Jestem zły na siebie. Cholera, od roku jestem ojcem.
- Od kiedy?! - Jay myślał, że się przesłyszał. Nie mógł uwierzyć w to, że Shanimal ukrywał taką wiadomość przez niemal dwa lata.
- Chris miesiąc temu skończył roczek. Moja oprawczyni wysłała mi zdjęcia. Jak mogłem dać się tak wykorzystać?
- Wyłudza od ciebie kasę? Może nasz prawnik... - Jared nie zdążył dokończyć zdania, gdyż Shannon zaczął nerwowo zaprzeczać.
- Nie, nie, nie! Stary, zero rozgłosu! Puknąłem fankę i wpadłem. Płacę za głupotę. Dlatego uważaj na tą dziunię, bro. Martwię się.
- Ej, ej, żadna dziunia. To Sandra. Dziewczyna, którą kocham - młody Leto poczuł się urażony.
- Tak myślisz... Dobra, Romeo, leć do Julii. Ja dam radę. Moje życie, moje kredki - Shannon udawał twardego, jednak wyraz jego twarzy wyrażał smutek.
- Oo nie, stary. Zostaję tutaj. Skoro nie chcesz mi nic mówić, to nie. Ale nie będziesz siedział i płakał. Obejrzyjmy jakiś film, cokolwiek - Jay objął Shana i poklepał go po plecach.
- Jared... Dziękuję. Cholernie ci dziękuję, braciszku - Shannon uśmiechnął się przez łzy. Wiedział, że ostatni wybuch nie był potrzebny. Miał jednak na głowie poważniejsze kłopoty...

Sandra leżała na kanapie. Z słuchawek, które założyła, płynęły dźwięki "Kings & Queens". Rozmyślała nad wydarzeniami ostatnich dni. Czy naprawdę powinna wiązać się z Jaredem? Czy to dobry pomysł? Tak naprawdę ledwo go znała. Nie wiedziała, jaki jest na codzień. Nagle muzyka zatrzymała się, a telefon zacząć wibrować w takt "Escape". No tak, dzwonki wciąż miała takie same, jak chociażby miesiąc temu. W duchu obiecała sobie, że zmieni je, by nie wyjść przed Jaredem na fungirl. O wilku mowa - to SMS od wokalisty zakłócił dziewczynie słuchanie muzyki. "Będę o dziewiątej" - Sandra poczuła motylki w brzuchu. Cieszyła się na spotkanie Dziada, odczuwała jednak pewien niepokój. Wciąż nie podjęła żadnej decyzji. Nie zamierzała być niczyją koleżanką do łóżka, więc musiała określić się jak najszybciej. Spojrzała na zegarek. Miała dwie godziny...

W mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi. Sandra zawahała się. Po dłuższej chwili zacisnęła zęby i powolnym krokiem podążyła na korytarz.
- Cześć, skarbie - Jared ściągnął czarne, masywne buty i pocałował dziewczynę zachłannie. - Co słychać?
- Wszystko w porządku... Właściwie to chciałabym z tobą porozmawiać - mówiąc to, gestem zaprosiła Jaya do pokoju.
- O czym? Coś się stało, kochanie?
- Jared... Co jest między nami? To znaczy... - Sandra urwała w pół zdania, poprawiając nerwowo włosy - chciałabym wiedzieć, na czym stoję.
Jared zbliżył się do dziewczyny, opierając się na drżących dłoniach tak, że miał ją teraz pod sobą. Pochylił się do jej ucha. Zacisnął na nim wargi i błądził po nim językiem, dysząc.
- Kocham Cię - wyszeptał tak, że dziennikarkę natychmiast przeszły dreszcze podniecenia. Przyciągnęła jego twarz i zagryzła zęby na jego wardze. Dłonią odpięła zamek spodni Jaya, ukazując nabrzmiałe, fioletowe bokserki. Mężczyzna nie pozostawał jej dłużny. Wplótł ręce w jej rude włosy i namiętnie ją pocałował. Zachłannie wsysał jej wargi i jednocześnie rozpinał zapięcie koronkowego, czerwonego stanika.

Nagle para usłyszała wibracje czarnego Blackberry. Oderwali się od siebie jak poparzeni.
- To Shannon - głos Jareda miał przepraszający ton. - Nie radzi sobie z sytuacją. Właściwie, zapewne domyślasz się, o co chodzi.
- Tak, wiem... Słuchaj, może obejrzymy jakiś film? - Dziewczynę znów dopadły te pieprzone wątpliwości. Zdecydowanie nie był to najlepszy moment.
- Dobrze... Jak chcesz. Wybierz coś mała - w ostatnim zdaniu wyraźnie dało się wyczuć nutkę rozczarowania. Zrezygnowany Leto zajął się odpisywaniem bratu.

"Kac Vegas" może i nie było rozrywką najwyższych lotów, ale jednak lekkie kino również bywa potrzebne. Jared siedział wygodnie oparty o miękką sofę. Sandra leżała, z głową umiejscowioną na jego kolanach. Śmiała się głośno i perliście. Muzyk pomyślał, że jest piękna.
- Uroczo się śmiejesz - powiedział, wodząc palcami po jej karku i włosach i obserwując ciarki występujące na jej ręce.
- Dziękuję - odparła, zawstydzona. - Jared... - Sandra odwróciła głowę w stronę artysty, wbijając w niego swój wzrok.
- Tak?
- Mam do ciebie ogromną prośbę. Obetnij włosy, proszę - zrobiła najsłodszą minę, jaką miała w swoim repertuarze i czekała na jakąkolwiek reakcję.
- Przykro mi skarbie, nie ma szans - uśmiechnął się Jared. - Coś jeszcze?
- Tak. Ja ciebie też kocham. - dziewczyna przytuliła się do klatki piersiowej muzyka i zanurzyła się we własnych myślach. Jeszcze nigdy nie czuła niczego podobnego. To musiała być miłość.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej Echelon!
Co słychać? W perspektywie ostatnich dni i tych wszystkich nagród i nominacji wypadałoby powiedzieć: GRA-TU-LA-CJE, Dziadzie! Haters gonna hate. Whatever ;D
Oddaję w Wasze ręce, rodzinko, kolejny rozdział. Jestem piekielnie ciekawa, jak wyobrażacie sobie dalszy rozwój sytuacji. Piszcie!

HugsFromMars

ClaudiaEchelon

wtorek, 14 stycznia 2014

VI The moment to lie.

Poranek nadszedł łagodnie, okrywając twarz Sandry złocistymi promieniami słońca. Dziewczyna uchyliła jedno oko i nagle zdała sobie sprawę z tego, że obok niej leży wokalista 30 Seconds To Mars. Jak to życie się plecie...
Jared leżał z szeroko otwartymi oczyma, opiekuńczo spoglądając na dziewczynę. Na widok jej zdezorientowanej miny uśmiechnął się czule i pocałował ją w usta.
- Dzień dobry - powiedział. - Jak się spało?
- Dobrze... A nawet bardzo dobrze - młoda dziennikarka przytuliła się do muzyka, wdychając głęboko zapach jego perfum, który nie ulotnił się nawet po kilkugodzinnym śnie.
- Zrobiłem ci śniadanie, śpiąca królewno. Ubierz się i schodź na dół. - Gdy do uszu Sandry dobiegły te słowa, zorientowała się ona, że Jay leży obok niej ubrany, a jego włosy są starannie zaczesane do tyłu. - Możesz wziąć jedną z moich koszulek. Tylko pospiesz się, bo za chwilę przyjdzie Shannon - rzucił, wychodząc z pokoju.

Po porannej toalecie i zrobieniu lekkiego makijażu Sandra otworzyła przepastną garderobę Dziada. Jej zawartość wywołała u niej zmieszanie - wyglądała jak zwykła, no, może dość obficie zapełniona, ale wciąż zwyczajna szafa zwyczajnego faceta. Sama nie wiedziała, czego się spodziewała. Kajdanek? Walizek z pieniędzmi? Sejfu? Martwych fanek? Ups, myśli dziewczyny zaczęły wybiegać odrobinę za daleko. Sięgnęła po pierwszą z brzegu fioletową koszulkę z napisem " Who the f#%ck is Bartholomew Cubbins" i zeszła na najniższe piętro domu.

Przy marmurowym blacie kuchennym siedzieli już bracia Leto. Jared nakładał właśnie na talerz dziewczyny pachnące naleśniki. Polał je sosem truskawkowym i zaprosił Sandrę na śniadanie.
- Szkoda, że o mnie już tak nie dbasz, kochanie - powiedział Shannon, udając smutek. Starszy z braci przeglądał wiadomości na swoim tablecie.
- Ty lepiej odłóż tą kupę złomu i zjedz to, co masz na talerzu. Nie muszę ci mówić, co sądzę na temat marnowania jedzenia - Jared wyrwał tableta z rąk Zwierzaka i odłożył go na czarną szafkę kuchenną.

Przyglądając się rozmowie braci Sandra pomyślała, że właściwie cały dom Jareda utrzymany jest w czarno - białych barwach. Surowość wystroju zawsze przełamywały jednak śmiechy domowników i gości. W tym miejscu nie dało się nudzić ani smucić. Właściwie każdy, komu dane było spędzić tu choć kilka minut, czuł się tutaj bardzo dobrze. Podobnie, jak Sandra. Z rozmyślań wyrwał ją radosny głos Shannona.

- Ej, paparazzi, coś ty zrobiła, że mój bro tak się wkręcił? O niczym innym nie gada, powoli mam cię dość - Shan uśmiechnął się do dziewczyny, kątem oka obserwując coraz bardziej rumieniącego się Jareda.
- Urok osobisty. Faceci to proste istoty - odparła bez zastanowienia. Nawet nie spodziewała się, że rozpęta wojnę.
- Słucham? Wypraszam sobie - Jared był zmieszany; nie wiedział, czy powinien zacząć się śmiać, czy zirytować. Oparł głowę na dłoniach i z niedowierzaniem spojrzał na ukochaną.
- Proste? A wy to jakie jesteście? Wszystko tylko komplikujecie. Jakieś pocałunki, randki, zabezpieczenia, alimenty... - W tej chwili Shannon zrobił się czerwony i przerwał wypowiedź. Odchrząknął.
- O proszę! Czyżby pan Leto coś ukrywał? - Sandra uniosła brwi podejrzliwie.
- Nie, skąd. Tak tylko... Ekhm... Podałem przykład. O właśnie! I chwytacie za słówka! - Shanimal wyraźnie starał się wybielić. Ku jego rozpaczy, słowa te nie zabrzmiały najbardziej naturalnie i rozmówcy natychmiast zlustrowali go zdezorientowanym wzrokiem.

Śniadanie cała trójka zjadła w dość przyjaznej atmosferze. Tylko Shannon zrobił się jakiś nieswój. Był nieobecny, zawieszał się i nie reagował na pytania. Ewidentnie o czymś rozmyślał. I ewidentnie coś go trapiło. Jared obiecał sobie, że na osobności porozmawia z bratem. W końcu sam ostatnio zauważył, że jest sceptycznie nastawiony do jego związków. Może to miało związek z tym niefortunnym zdaniem starszego Leto? Tego Jay nie mógł się domyślić. Kiedy jednak Sandra zaoferowała pomoc w zmywaniu, Jared, wziąwszy brata na spacer, rozpoczął temat.
- Shan... Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Jeszcze ta gadka o alimentach... Martwię się, stary. Coś się stało?
- Nic. Kompletnie nic. A kiedy mówię, że wszystko jest okay, nie będę się powtarzać. - Leto spojrzał groźnie na młodszego brata.
- Widzę, że kłamiesz. Ukrywasz coś przede mną.
- Nie! Co ty pieprzysz? Już rozmawiać z wami normalnie nie można? Daj mi spokój - Shannon uniósł się wyraźnie.
- Bro, nie denerwuj się. Ja tylko chciałem ci pomóc, może doradzić.
- Pomóc?! Teraz, do cholery? Gdzie ty kurwa byłeś w ciągu ostatnich miesięcy? Gwiazda Jared Leto, laseczki, faneczki, wywiady... Byłem ci potrzebny tylko do nagrania nowej płyty! - Do oczu Shannona napłynęły łzy.
- Co? O czym ty... Shan, to nie tak! Co się stało? Proszę, powiedz mi! - Jared był w szoku. Zawsze myślał, że jego relacje z bratem są idealne.
- Nic się nie stało do cholery. Pieprzyć to. Cześć. - Shannon odwrócił się i szybkim krokiem udał się w stronę plaży. Młodszy brat wiedział, że nie ma sensu mu teraz przeszkadzać. Wiedział też, że stało się coś bardzo niedobrego. Powoli wrócił do domu. Czuł się źle. Cholernie źle. Jego niepokój wzmagała świadomość, że jeszcze nie wiedział, co. Tego miał się dopiero dowiedzieć, a prawda była gorsza, niż mógłby się domyślać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czołem, Echelon!
Z tego miejsca chcę pogratulować naszej zdolnej bestii złotego globa, jak najbardziej zasłużona nagroda :)
Dziękuję za 1000 wyświetleń, proszę Was o opinie, Marsiaki!
MARShugs

ClaudiaEchelon

piątek, 10 stycznia 2014

V I'll wrap my hands around your neck so tight with love, love...

Sandra przekroczyła próg domu Jareda z dość zabawną miną. Można było z niej wyczytać szok, uznanie oraz nutkę przerażenia. To, co Dziad lubi najbardziej.
- Bardzo... duże to mieszkanko - uśmiechnęła się dziewczyna.
- A tak, wiem... Dziękuję - odparł zmieszany muzyk. Widać było, że opuściła go cała pewność siebie. Wyraźnie się czymś denerwował.
- Co ty taki nerwowy? Rozluźnij się, stary - Sandra podniosła brwi. - Shannon tylko żartował, prawda?
- Daj spokój... Shannon jest głupi jak but. Kochany, ale głupi - westchnął młody Leto.
- Nie wyzywaj brata, brzydko tak - zaśmiała się dziennikarka, starając się rozluźnić atmosferę. Próba ta poszła jednak na marne. Jay wbił wzrok w podłogę i wykręcał palce u rąk.
- Ziemia do Leto! - Zawołała Sandra. - Gdzie moja herbata?
- Co? Ah, herbata... Już... Już idę, usiadź na kanapie, a ja wszystko przygotuję - mężczyzna był jak wyrwany z transu. Jego zachowanie było przerażające.

Dziesięć minut później na niewielkim stoliczku stały dwie filiżanki malinowej herbaty i duży talerz, na którym gospodarz poukładał różne rodzaje ciastek - maślane, lukrowane, z posypką, czego dusza zapragnie. Na ogromnej, czarnej sofie siedzieli Sandra z Jaredem. Odwróceni przodem ku sobie, zbliżeni tak, że ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Wpatrujący się sobie wzajemnie głęboko w oczy. Herbata stygła.

Jay chwycił rękę dziewczyny. On sam niezauważalnie drżał. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
- Sandro... Zaprosiłem cię na koncert, bo chciałem z tobą porozmawiać.
- O czym? - Młoda piękność była wyraźnie zaciekawiona.
- O nas. Wiem, że znamy się od jakiegoś tygodnia. Wiem, że bardzo cię skrzywdziłem. Wiem też, że nie wybaczysz mi od razu. - W tym momencie Sandra chciała przerwać muzykowi, jednak ten kontynuował. - Chciałbym jednak, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Wiem, że to szaleństwo, że to niedorzeczne. Ale ja naprawdę marzę o tym, żebyś dała mi jeszcze jedną szansę. Proszę, zacznijmy wszystko od nowa - mina Jareda wyrażała teraz wszystko, co czuł. Skruchę, żal, niepewność, lęk. To, co Sandra lubi najbardziej.

Nastała chwilą ciszy. Dziewczyna widziała, że artysta jest bliski płaczu. Nie chciała do tego dopuścić, jednak cała sytuacja była dla niej dość komfortowa. Znów miała przewagę. Jared wiercił palcem w swoich podartych na kolanach spodniach, powiększając otwór. Jego oddech był szarpany, drgały mu powieki i trzęsły mu się umięśnione ręce.
- Sandro... Proszę... - Zaczął nagle. Nie dokończył jednak zdania, gdyż szczęśliwa dziewczyna zamknęła mu usta... pocałunkiem.

Para leżała właśnie na obszernej kanapie. Jared błądził rękoma po ciele dziewczyny, po jej nogach, biodrach i talii. Sandra, muskając delikatnie usta wokalisty, nawijała na palce końcówki jego włosów. Wyglądali jak najszczęśliwsza i najbardziej namiętna dwójka na świecie. Nagle dziewczyna wciągnęła delikatnie dolną wargę Jay'a, oderwała się od niego, spojrzała zalotnie w jego piękne oczy i leciutko się uśmiechnęła.
- To jak, napijemy się herbatki?
- Jasne, kotku - odparł bez namysłu Jared. Chwilę później siedzieli mocno przytuleni, trzymając zimne filiżanki z zimną herbatą.

Przegadali pół nocy. Raz po raz Jared skradał dziewczynie buziaki, na co ona odpowiadała tym samym. O godzinie 2:30 zdali sobie sprawę z tego, jak późno się zrobiło.
- Naprawdę, powinnam już iść. Nie chcę ci robić kłopotów - nalegała Sandra.
- Zwariowałaś? Jest środek nocy. Nigdzie nie idziesz. - Mówiąc to, Jared przyciągnął dziewczynę do siebie i wziął ją na ręce. Ta, w pierwszym odruchu, chwyciła się mocno jego szyi. Siedział, przytulając ją do swojej piersi. Kontuzjowana noga wokalisty uniemożliwiała zaniesienie Sandry do sąsiedniego pokoju, jednak po kilku minutach dziennikarka pozwoliła zaprowadzić się do ogromnego, wygodnego łóżka w jego sypialni. Ten położył się obok, objął ją czule, pocałował ją w czoło i oboje zasnęli.

Tej nocy nie doszło do niczego pomiędzy Sandrą, a Jaredem. Spali, wtuleni w siebie. Całkowicie ubrani, a jednak czuli, że to coś intymnego. Cudowne chwile, które dzielili ze sobą, będąc bliżej, niż kiedykolwiek. Łączyło ich tak wiele...

Jared przebudził się o 4:15. Za oknem wciąż było ciemno. W świetle księżyca zobaczył twarz młodej dziewczyny. Był przekonany, że jest to najpiękniejsza istota na świecie. Przyglądał się jej, głaszcząc równocześnie jej rude, proste tym razem włosy. W tym momencie poczuł ciepło, które wypełniało go od środka od kilku dni. Nareszcie zrozumiał. Pocałował czule czoło Sandry.
- Kocham Cię... - Szepnął.

~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! :)

Jak tam, rodzino? Oddaję w Wasze ręce nowy rozdział i czekam na opinie :)
PS. Dziękuję za 700 wyświetleń! :*
PS2. Dobijmy do 1000 przed poniedziałkiem, proszę :)

MARShugs

ClaudiaEchelon

środa, 8 stycznia 2014

IV It's just a new beginning...

Miał to być dość kameralny koncert - pub, w którym się odbywał był w stanie pomieścić być może sto osób. Sandra stała właśnie przed swoją szafą i rozmyślała nad właściwym ubraniem. Wyjęła złożoną w kosteczkę fioletową bluzkę, na której przed laty nadrukowała triadę identyczną jak ta, którą miała na karku. Pokręciła z niezadowoleniem głową.
- Zbyt nachalna... - Mruknęła z przekąsem. Przerzuciła przez ramię biały top, czarną bokserkę i czerwone legginsy. Zniknęła w łazience.
Po kolejnych kilku minutach wahania zdecydowała się na bokserkę. Do stroju założyła czarne szpilki i nabitą ćwiekami ramoneskę. Zrobiła dwie kreski eyelinerem, przeciągnęła rzęsy dwoma rodzajami tuszu,  podkreśliła usta bezbarwnym błyszczykiem, wyprostowała rude kędziorki i... nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nie poznała samej siebie.
-Dobra robota, stara - powiedziała z dumą w głosie, natychmiast uświadamiając sobie, że do koncertu pozostała już tylko godzina. Chwyciła czarną torebkę i zadzwoniła po taksówkę.

W lokalu była o 18:40. Zamówiła piwo i zajęła stolik blisko sceny. Nagle usłyszała, że ktoś woła jej imię. Rozejrzała się. Shannon stał po drugiej stronie lokalu i przywoływał ją rękoma. Chwyciła złoty trunek i podeszła do muzyka.
- To Ty jesteś laską młodego? - spytał Zwierzak, nie ukrywając rozbawienia. Coś musiało bardzo go rozśmieszyć.
- Laską... Uhm... - Sandra zawahała się. - Wydaje mi się, że mówisz o mnie... Chyba.
- W takim razie Jay ma niezły gust - Shannon przyjrzał jej się z uznaniem. - Chodź, muszę ci coś pokazać - zachichotał.

Za kulisami wrzało. Dziewczyna poczuła, że robi się jej coraz bardziej gorąco. Przystanęła na chwilę, jednak od razu zauważył to Shan.
- Chodź mała, no szybciej! - Złapał ją za rękę i prowadził jak małą dziewczynkę.
- Idę już, idę - odparła dziennikarka, oswobadzając się. Była ciekawa, dlaczego perkusiście aż tak się spieszy.
W tłumie ludzi krzątających się to w jedną, to w drugą stronę, dało się zauważyć półkoliste skupisko. Na widok Shana gapie jednak rozstąpili się, pozwalając mu i dziewczynie na przejście.
Tego Sandra się nie spodziewała. Na wysokim krześle siedział Jared ze zbolałą miną. Kilku mężczyzn w czerwonych strojach kucało przy jego nodze, najwyraźniej usztywniając ją.
- Panie Leto, naprawdę powinien pan jechać do szpitala - powiedział jeden z nich.
- Nie ma takiej opcji - niemal krzyknął Dziad. - Nie opuszczę koncertu. Tym bardziej, że ten jest szczególny - zamyślił się. W tym samym momencie musiał dostrzec Sandrę, gdyż zrobił dzielny wyraz twarzy i zmusił się do krzywego uśmiechu.
- To ty? Wyglądasz niesamowicie - nie krył zaskoczenia.
- Tak, to ja. Cześć... Co się stało z twoją nogą? - zmartwiła się dziewczyna.
- Wygłupialiśmy się trochę... Nie, to naprawdę głupie, daj spokój... - Jared zrobił błagalny wyraz twarzy.
- Nie ma mowy - odparła stanowczym tonem Sandra. - Czekam na wyjaśnienia, panie Leto - jej głos brzmiał teraz jak głos surowej nauczycielki. To sprawiło, że młodszy z braci nie miał wyboru.
- Mają tu takie krzesła na kółkach... To wina Shannona! - wykręcał się mężczyzna.
- Moja?! Słucham? - zaśmiał się Shanimal. - Ja powiem twojej przyjaciółce, jak było. Tak więc, Jared wpadł na genialny pomysł. Kazał wozić się na krześle po scenie, gdy lokal był jeszcze zamknięty. Niestety, wziąłem zbyt duży zamach i...
- I zrzuciłeś mnie na twardą podłogę dwa metry niżej - dokończył za niego brat.
- Nie mam słów. Ile wy macie lat? Czterdzieści czy dziesięć? - Sandra starała się ukryć rozbawienie całą sytuacją. Wizja Jareda lecącego z krzykiem i przerażoną miną na spotkanie z przeznaczeniem była dla niej lepsza, niż najlepszy kawał.
- Nie wypominaj mi wieku, dziecinko. Cieszę się, że jednak przyszłaś. Dziękuję - uśmiechnął się Jared. - To co, panowie, krzesełko na scenę i zaczynamy - zawołał wesoło.

Koncert był lepszy, niż dziewczyna mogłaby przypuszczać. Mimo obolałej nogi, Jared dał z siebie wszystko. Była ciekawa, czy przyczyniła się do tego, czy to taka jego tradycja. Podczas "End of all days" niemal nie zaczęła płakać jak mała dziewczynka, a "Up in the air" przyprawiło ją o dreszcze.

- I jak, podobało się? - spytał wyraźnie zadowolony z siebie Jared.
- O tak, i to bardzo! - zawołała dziewczyna, natychmiast jednak zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to nieco zbyt entuzjastycznie. - To znaczy... było bardzo dobrze - dodała spokojniejszym głosem.
- Cieszę się, mała - artysta puścił Sandrze oczko. - To jak, wyskoczymy na piwo?
- O nie stary, ty nigdzie nie idziesz - trącił się Shannon. - Jedziemy do szpitala, niech lekarz to obejrzy - dodał, wskazując na opuchniętą nogę brata.
- Nie chcę... Boję się szpitali, wiesz o tym! - powiedział, czerwieniąc się natychmiast. - Um... Żartuję. Sandro, pojedź z nami, proszę - dodał błagalnym tonem.
- Dobrze, dzieciaczku - zaśmiała się.

Godzinę później razem z Shannonem czekała na izbie przyjęć. Tomo ulotnił się z Vicki tuż po koncercie, więc zostali we dwójkę. Rozmawiali o pochodzeniu dziewczyny. Przerwało im otwieranie się drzwi gabinetu.
- Już, możemy iść - powiedział zadowolony Jared, opierając się na kulach. Jego noga była zagipsowana.
- Iść to chyba zbyt wielkie słowo - zripostowała Sandra. Shannon wybuchnął śmiechem, a Jared zafundował jej kuksańca. - No co? Co dokładnie ci jest? - zapytała, zmartwiona.
- Złamana kość jakaśtam. Nieważne. Wszystko jest ok, tylko że muszę z tym chodzić przez najbliższe trzy tygodnie - westchnął artysta. - To co, teraz piwko? - rozchmurzył się.
- O nie, kochany. Widziałam, jak podawali ci silne środki przeciwbólowe. Oszalałeś? Chcesz łączyć to z alkoholem? - Napomniała go dziennikarka.
- Dobrze, mamo... W takim razie, zapraszam cię na herbatkę. Znam świetne miejsce.
- Tak? - zainteresowała się Sandra. - Gdzie dokładniej?
- W moim salonie - odpowiedział Jared złowrogim głosem. - Nie przyjmuję odmowy.
- Pogadacie w samochodzie, gołąbeczki - uciszył ich zniecierpliwiony Shannon. - Nie na korytarzu!

Chwilę później jechali już ciemnymi uliczkami LA. Jared, po wielu próbach, w końcu nakłonił dziewczynę do odwiedzin. Argument, że chorego nie zostawia się w potrzebie ostatecznie zmiękczył jej serce.
- Tylko nie naróbcie dzieci, kochani!- rzucił Zwierzak, wysadzając ich przed posiadłością Dziada. Tyle go widzieli. Sandra wiedziała, że zapowiada się ciekawy wieczór...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej hej ho!

Kochani, dziękuję Wam za tyle wyświetleń i komentarzy, zbliżamy się do 500 czytelników. Czuję się zaszczycona :)
Proszę Was o sugestie i komentarze, każda opinia jest mile widziana.

MARShugs!

ClaudiaEchelon

poniedziałek, 6 stycznia 2014

III I believe your lies

Próba dobiegła końca. Shannon, Tomo i Jared weszli właśnie do kuchni starszego z braci Leto.
- To jak, chłopaki, zostajecie na piwko? - wesołym głosem zaproponował Zwierzak.
- Chętnie stary, wiesz, że mi nie trzeba mówić dwa razy - zaśmiał się Tomo. - Niestety, Vicki od kilku dni chce wyciągnąć mnie na odwiedziny do swojej mamy... - Wzdrygnął się Chorwat. - Muszę się zbierać i grzecznie błagać o litość - westchnął przeciągle.
Bracia Leto zanieśli się śmiechem, co wprawiło Tomo w jeszcze podlejszy nastrój. Momentalnie uszła z niego cała energia.
- Dlatego ja nie zamierzam się żenić - Jared szturchnął młodszego kolegę.
- Tylko dlatego, wmawiaj sobie - Shannon uniósł znacząco brwi. - Ty jesteś po prostu starym podrywaczem! - Tymi słowami wyraźnie zdenerwował brata, choć sam nie wiedział, dlaczego.
Panowie Leto zostali sami. Rozsiedli się przed ogromnym telewizorem, który wisiał na zielonej ścianie w salonie. Właściwie wszystko w domu Shannona było zielone - łazienka dla gości, sypialnia, kafelki w kuchni...
- Shannon... Mam problem - Jared podjął ciężki dla niego temat, nerwowo obracając przy tym telefonem w rękach.
- Co jest, bracie? - Shan zrobił łyk piwa, oblewając się przy tym złotym trunkiem. - Cholera...
- Wytrzyj się, brudasie - uśmiechnął się Jared. - Poznałem pewną dziewczynę...
- Nie mów mi, że się zakochałeś! - Natychmiast przerwał mu brat. - Zwariowałeś do reszty?
- Dlaczego? Czy ja nie mogę mieć uczuć? - Poczuł się wyraźnie oburzony. - Tak, zakochałem się! Ma ma imię Sandra i jest niesamowita, piękna i mądra. Tylko że... Zachowałem się jak dupek - Jared ukrył twarz w dłoniach, starając się zatrzymać powoli napływające do jego oczu łzy. - Uciekłem od niej nad ranem. Rozumiesz... Znam ją od zaledwie kilku dni, a czuję, że jest mi bliższa, niż ktokolwiek inny.
- Od kilku dni?! Popieprzyło cię? Laska leci na twoją kasę i tyle, po co ci związki?! Zobacz, co się dzieje z Tomo. Niby szczęśliwy, zakochany, ale gdzie jest jego wolność?! Bracie, przejrzyj na oczy do cholery! - Shannon zdenerwował się nie na żarty. Odłożył piwo i potrząsnął Jaredem.
- Nie znasz jej, Shan. Proszę Cię, nie mów tak. - Dziad zachowywał resztki spokoju. - Zdobądź się na odrobinę człowieczeństwa, stary.
- Dobrze już, dobrze... Naprawdę ci zależy - Zwierzak nieco ochłonął. - Nie wiem, zaproś ją na koncert, będziecie mieli pretekst do rozmowy... Czuję, że będziesz się gęsto tłumaczył. Czy aby na pewno nie chcesz jej po prostu znowu zaliczyć? - Spojrzał podejrzliwie, robiąc przy tym cwaną minę.
- Nie oceniaj mnie swoją miarą, zboczeńcu - zaśmiał się Jared. - Tak zrobię. A właściwie to w najbliższych dniach pojadę do niej. Muszę tylko wszystko dokładnie przemyśleć...

Dni w Los Angeles o tej porze roku upływają pod znakiem palącego słońca, wysokiej temperatury i wieczorów spędzonych na złocistej plaży. Jednak nie dla Sandry - po publikacji wywiadu, który okazał się hitem, na dziewczynę spadł natłok pracy. Szefowa zleciła jej współtworzenie działu muzycznego pisma, co wiązało się z licznymi recenzjami i zapowiedziami nowych albumów i wydarzeń. Dziennikarka całe popołudnia spędzała przed ekranem swojego laptopa, wystukując na klawiaturze tysiące liter każdej godziny. Nawiązała również kontakt z Anną, która z wielką ekscytacją przyjęła wiadomość przyjaciółki. Dużo rozmawiały, Sandra jednak wstydziła się poruszyć tematu pamiętnego wieczoru.

- Uff, skończyłam - westchnęła dziewczyna, włączając muzykę na starej wieży stereo. Odtwarzacz zaczął grać właśnie "A beautiful lie", co spowodowało, że natychmiast rzuciła się po przełącznik.
- Ja ci dam piękne kłamstwo, draniu - wyszeptała pełnym gniewu głosem.
Przez jej głowę przebiegły tysiące myśli i obrazów, jednak zatrzymała się na jednym z nich. Zarost. Błękitne oczy. Długie, brązowe włosy. Jared.

W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Dziewczyna podbiegła, by je otworzyć, wcześniej jednak spojrzała przez dziurkę. Ze złością szarpnęła za zamek.
- Czego chcesz? - Nie kryła swojej niechęci do nieproszonego gościa.
- Ja... Chciałem cię przeprosić - powiedział cicho Jared, obracając w dłoniach pokaźnych rozmiarów różę.
- Przeprosić? Za co? Za to, że uciekłeś, czy za to, że potraktowałeś mnie jak puszczalską faneczkę?! - Wykrzyczała mu prosto w twarz Sandra.
- To nie tak! Nie chciałem tego! - Muzyk bronił się rozpaczliwie.
- Więc czego chciałeś, do cholery?! - Dziewczyna była już bliska płaczu. Gniew powoli zamieniał się w żal.
- Nie denerwuj się, proszę... - Do artysty dotarło, jak bardzo ją skrzywdził. Poczuł, jak kolce róży wbijają się w jego palce. Syknął z bólu. - Proszę, to dla ciebie - wręczył dziennikarce kwiatka.
- Uroczo, doprawdy. Dziekuję, jednak pozwól, że nie padnę na kolana - sarkastyczny ton dziewczyny był już nieco spokojniejszy. - To wszystko?
- Nie. Sandro... Mam dla ciebie bilet na nasz koncert... Może wpadłabyś, mielibyśmy okazję do spokojnej rozmowy - przedostatnie słowo podkreślił aż nadto głośno.
- Wątpię. Nie mam czasu, by go marnować - odparła, nieugięta. Perspektywa obejrzenia występu na żywo była jednak niezwykle kusząca... Mimo, że mieli idiotę za lidera, 30 Seconds To Mars wciąż zajmowali ważne miejsce w jej życiu...
- Weź go i przemyśl to sobie. Przepraszam raz jeszcze. Koncert jest w piątek, o 19. W kopercie jest też twoja wejściówka za kulisy. Mam nadzieję, że z niej skorzystasz - głos Jareda był bardzo niepewny. Spoglądał na swoje czarne adidasy, nerwowo kopiąc nimi o próg mieszkania dziewczyny. Czuł się winny i skrępowany. Postanowił przerwać niewygodną dla siebie sytuację.- Muszę lecieć. Cześć - wyciągnął ręce, by przytulić Sandrę na pożegnanie. Ta jednak odsunęła się.
- Nie jestem idiotką. Pa - zmarszczyła brwi, pokręciła z niedowierzaniem głową i zatrzasnęła drzwi przed nosem muzyka.

Jeszcze przez kilka godzin błąkała się bez celu po mieszkaniu. Rozmyślała o niespodziewanej wizycie, raz po raz wąchając czerwoną różę, posypaną złotym brokatem. Tak naprawdę to czuła coś w rodzaju satysfakcji, gdy widziała zakłopotanie wokalisty, z którego uszła cała pewność siebie. Świadomość, że wielki showman rumienił się przed nią ze wstydu była miodem na jej serce. Czy mówił prawdę? Czy może po prostu nie chciał plotek? Przecież to mogło być również wyrachowanie starego gracza. Chociaż... Wydawał się być taki przybity... Chyba nie kłamał? Biła się z myślami do trzeciej w nocy, kiedy to sen wygrał z nią morderczą bitwę. Oddała się w objęcia Morfeusza, postanawiając:
- Pójdę na ten koncert...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej :)
Widzę coraz więcej wyświetleń i komentarzy i bardzo się z tego cieszę. Czekam na Wasze wskazówki, bardzo mnie napędzacie. DZIĘKUJĘ! :)

MARShugs

ClaudiaEchelon

niedziela, 5 stycznia 2014

II Night of the hunter...

- Wino białe, czy czerwone? - Spytała Sandra, stojąc przed marmurowym blatem kuchennym. Poprawiła krótkie, jeansowe szorty i odwróciła się do muzyka.
- Takie jak wolisz, słonko - Jared posłał jej zalotne spojrzenie, a dziewczyna poczuła, że znów się rumieni. Podeszła do młodego Leto, opierając ręce na jego torsie. W tej samej chwili uświadomiła sobie, że wpadła po same uszy. Nie dała rady oprzeć się urokowi boskiego Jareda, którego wzrok był wręcz hipnotyzujący. Roztaczał wokół siebie niemal magiczną aurę.
Powoli wycofała się, potykając się po drodze o biały, dopasowany do reszty wystroju, skórzany fotel.
- Zwinna jak sarenka - muzyk zaniósł się śmiechem. Wyciągnął do dziewczyny dłoń, ta jednak wydęła usta i podniosła się o własnych siłach.
- Bardzo zabawne - odparła, zawstydzona. W tej chwili poczuła, jak silne ręce chwytają ją za talię, przyciągając do siebie.
- Niezwykle... - Wyszeptał Jared prosto do ucha Sandry głosem tak seksownym, że ta natychmiast poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Przeszły ją dreszcze. Szybko jednak odzyskała fason, poprawiła upięcie rudych loków i skierowała się prosto do kuchni.

Po godzinie rozmowy, zakrapianej krwistoczerwonym trunkiem, okazało się, że ta dwójka ma ze sobą naprawdę wiele wspólnego. Mieli podobne zaintesowania muzyczne, cenili te same filmy i aktorów. Również w kwestii literatury znaleźli wspólny język i dyskutowali, raz po raz wymieniając się namiętnymi spojrzeniami. Alkohol szybko zawrócił im w głowach. Około godziny 22 Sandra postanowiła, że musi się przewietrzyć. Wyszła na balkon chwiejnym krokiem, podtrzymując się wszystkiego, co tylko znalazło się w jej zasięgu. Tuż za nią podążył Jared. Objął dziewczynę w talii i spojrzał na widok, który się teraz przed nimi roztaczał.
- Bardzo tu pięknie - powiedział, łaskocząc młodą dziennikarkę w kark swoimi stanowczo za długimi włosami. - Jednak Ty jesteś piękniejsza.
Sandra nigdy nie słyszała gorzego tekstu na podryw. Zmierzyła mężczyznę z niedowierzaniem, ten jednak najwyraźniej nie zrozumiał jej aluzji. Był zadowolony z tego, jakie wrażenie robił na dziewczynie.
- Lepiej nic już nie mów - wyszeptała mu do ucha Sandra. - Po prostu przytul mnie mocniej.

Kwadrans później Jared przypierał Sandrę do ściany, obsypując ją pocałunkami. Delikatnie muskał wargami szyję i ramiona dziewczyny, która z przyspieszonym oddechem błądziła rękoma po jego torsie. W pewnym momencie zatrzymał się na chwilę na bladym karku, przyglądając się dokładniej niewielkimu tatuażowi. Pocałował to miejsce tak subtelnie, jak gdyby chciał oddać mu cześć i pogładził je opuszkami palców. Dotarło do niego, że dziewczyna musi być prawdziwym członkiem Echelon. Rozochociło go to jeszcze bardziej. Jego duma została połechtana.

Mężczyzna podniósł głowę tak, że stykali się ustami. Sandra doskonale słyszała i czuła, jak dyszy. W jego niebieściutkich oczach malowało się teraz pożądanie, graniczące wręcz z agresją. Widok ten zachęcił dziewczynę, która wpiła się w usta artysty, jednocześnie zrywając z niego do końca rozpiętą wcześniej koszulę. Kolejne części garderoby lądowały na podłodze.

Stało się. Pierwotne żądze zaprowadziły parę do łóżka. Seks z Leto okazał się dla Sandry zaskakująco inny, niż ten, który poznała w pierwszej klasie liceum ze swoim jedynym dotychczas chłopakiem. Marek, bo tak miał na imię, był delikatny i spokojny. Czasami dziewczyna myślała, że wręcz za spokojny. Zresztą, było to jednym z głównych powodów ich rozstania - młoda dziennikarka była wulkanem energii. Czasami wręcz nudziła się, będąc w związku z wyjątkowo nieśmiałym i skrytym Polakiem. Po roku para postanowiła, że powinni pójść każdy w swoją stronę.

Jared był inny. Przepełniony pożądaniem, namiętny, a zarazem czuły i subtelny, traktujący każdy centymetr ciała kochanki, jak gdyby była skarbem w rękach artysty. Jared był idealny.

Słońce wpadało przez odsłonięte okna, rzucając światło na łóżko Sandry. Ta rozchyliła lekko oczy, za chwilę natychmiast je jednak zamykając. Odwróciła się na drugi bok. W tej chwili coś ją tknęło. Miała w głowie pijackie wspomnienie seksu z własnym idolem. Wstała. Przeszła się po niewielkim mieszkaniu, szukając domniemanego kochanka. Była jednak sama. Poczuła się kompletnie zdezorientowana.

Jared jechał właśnie swoim mercedesem na próbę zespołu. Rozmyślał o rudowłosej piękności, którą porzucił rano. Uciekł. Kolejny raz. Ten scenariusz był mu już dobrze znany: fanka, wino, seks, poranek, ucieczka. Już sam nie wiedział, jak wiele dziewcząt wykorzystał w ten sposób. Miewał wyrzuty sumienia, zwykle tłumił je jednak mówiąc sobie, że spełnił ich marzenie. Tak było również tym razem. Brał radość, dając radość. Powinny być mu wdzięczne. Poza tym, żadna jak dotąd się nie skarżyła, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Dziewczyna będzie miała wspaniałe wspomnienia do końca życia. A zresztą, żadne z tych lasek nie były prawdziwymi Echelon. To tylko puste fangirls, marzące o przygodzie z kimś takim, jak on. W tym samym momencie przed oczami stanął mu obraz triady wytatuowanej na karku Sandry. W głębi duszy wiedział, że tylko się usprawiedliwia. Uwodził niewinne dziewczyny, by je wykorzystać. Żadna z nich nie zapadła mu jednak w pamięci tak bardzo, jak ta dziewiętnastoletnia, ruda piękność. Cholera, ile ona miała lat? Jared otarł z czoła kroplę potu. Natychmiast odpędził od siebie te myśli i nacisnął mocniej pedał gazu.

Dojechał pod dom starszego brata. Odpalił papierosa i przespacerował się po rozległym, kwitnącym ogrodzie. Zwykle nie palił, jednak zawsze miał przy sobie paczkę na wszelki wypadek. Teraz czuł się jakiś nieswój. Poza tym, nigdzie nie widział samochodu Tomo, stwierdził więc, że to idealna okazja. Zaciągnął się mocno. Trzymając w płucach dym, poczuł coś w rodzaju żalu... Zrobił wydech, pozwalając odpocząć swojemu piekącemu już gardłu. Odkaszlnął lekko i wymamrotał:
- Znowu to spieprzyłeś, Leto.

Anka odezwała się wreszcie do przyjaciółki. Ta jednak nie była w nastroju do rozmowy. Mdliło ją, widocznie od nadmiaru wina. A może to sumienie nie dawało o sobie zapomnieć? W końcu poszła do łóżka z obcym facetem, pozwoliła mu potraktować się jak kolejną, pustą fankę. Było jej z tym źle, poczuła, że poniżyła się przed samą sobą. Pani Williams ostrzegała ją przecież! Gdyby tylko posłuchala ciemnowłosej kobiety, nie myślałaby teraz o sobie jak o łatwej fangirl. Drugi głos w głowie twierdził jednak, że nie zrobiła niczego złego. Skoro podobało jej się, to wszyscy powinni być zadowoleni. To Jared zachował się jak ostatni palant.
- Nigdy więcej nie pozwolę zakręcić sobie w głowie - powiedziała stanowczym tonem. Czuła ogromną złość. Już nie na siebie, a na wokalistę, który bezceremonialnie uciekł, zapewne nad ranem.

Z rozmyślań wyrwało ją nagłe szarpnięcie żołądka. Mdłości przybrały na sile. Dziewczyna, potykając się o wszystko, co miała na drodze, pobiegła do łazienki. Zapowiadał się długi dzień...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej!

Dziś kolejna notka, mam napływ weny :) może niezbyt długa, ale wolę dokładnie przemyśleć sobie, co powinnam zrobić z dalszymi losami bohaterów. Piosenka dla mnie na dziś? Zdecydowanie Buddha for Mary ;)

3majcie się ciepło, zapraszam do komentowania!

MARShugs

ClaudiaEchelon

I Sandra was a holy girl...

- Jared Leto - mężczyzna z szerokim uśmiechem wyciągnął dłoń do zdezorientowanej dziewczyny.
- Tak, wiem... - Sandra ugryzła się w język, machinalnie dotykając karku, na którym przed rokiem wytatuowała sobie niewielką triadę. - Sandra Krzemieńska. Możemy rozpocząć wywiad?
- Jasne, że tak. Właściwie mam niewiele ponad czterdzieści minut, bo muszę jeszcze dograć kilka rzeczy związanych z nadchodzącą trasą - rozmówca uśmiechnął się i puścił Sandrze oczko.
Młoda dziennikarka poczuła, jak jej poliki oblewają się rumieńcami. Wygładziła ołówkową spódnicę i wskazała wokaliście obszerną sofę. - Proszę, niech pan usiądzie - powiedziała już nieco pewniej.
- Jared. Mów mi Jared. Nie jestem aż tak stary - roześmiał się młodszy z braci Leto, co spowodowało u jego zaskoczonej fanki delikatne zawroty głowy. Odgarnął jezuskowate kędziorki, wywijające się na wszystkie strony i usiadł wygodnie.

Sam wywiad nie sprawił Sandrze większych trudności. Doskonale znała swojego rozmówcę, wiedziała również, czego sama chciałaby się o nim dowiedzieć. Jedyną trudnością było opanowanie nerwowego chichotu, wywoływanego przez kokieteryjne spojrzenia artysty. Wystarczyła chwila nieuwagi i znów błękitne oczy świdrowały ją na wylot, nie pozwalając na skupienie. Całość zajęła może pół godziny.

- Niezmiernie dziękuję za wywiad, Jared - dziewczynie zaczynało robić się smutno, że za chwilę rozstanie się ze swoim idolem. - Tak przy okazji, jestem Twoją wielką fanką - dodała, odsłaniając ukryty pod włosami tatuaż.
- No, no, bardzo ładny - Leto nie krył podziwu. - Niestety, muszę już lecieć, terminy mnie gonią. Może wybierzemy się na kawę? Cholera, dzwoni Emma, naprawdę powinienem iść. Do zobaczenia! - dodał w locie, nie czekając na odpowiedź.
Tyle go widziano. Sandra, nie mogąc dojść do siebie zauważyła, że serce bije jej jak oszalałe. Stwierdziła, że to wszystko musiało być jakąś wielką fantazją, istnym funfiction. Oprzytomniała, gdy obok niej wyrosła jak spod ziemi jej przełożona, pani Williams.
- Sandro, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem twojej wiedzy na temat wszelkich zdolności Jareda - powiedziała cwanym głosem. - Było wręcz fantastycznie. Twoja ciocia miała rację.
- Jak to? Co ma do tego moja ciocia? - dezorientacja dziewczyny sięgnęła zenitu. - To było zaplanowane? - Nie mogła uwierzyć. Jednak to wszystko łączyło się w logiczną całość!
- Od początku do końca. Ale spokojnie, Jared nie robił żadnego problemu. Jest moim starym znajomym, poznaliśmy się, gdy grywał w serialach dla młodzieży - wyjaśniła Williams. - To taki prezent powitalny, tradycja naszej redakcji. Witamy na pokładzie!
W tym momencie Sandra ze łzami w oczach uścisnęła szefową tak mocno, że niemal obie runęły na podłogę.
- Dziękuję, dziękuje! - powtarzała dziewczyna.
- Nie dziękuj, mam nadzieję, że będziesz się tutaj dobrze czuła - wyraziła troskę właścicielka redakcji. - Jest jeszcze jedna sprawa... Mam wrażenie, że wpadłaś w oko temu staremu lisowi. Sposób, w jaki na ciebie patrzył... Uważaj na siebie, drogie dziecko.
- Spokojnie, nie szukam miłości. A już na pewno nie w ramionach sławnego Jareda Leto! - O ile pierwsze zdanie było naciągane, o tyle drugie było już perfidnym kłamstwem. Nie chciała jednak wyjść przed przełożoną na napaloną, nastoletnią fankę. Zachowała się profesjonalnie.
- Cieszę się, Sandro. A teraz dalej, siadaj do laptopa i przygotuj mi fantastyczny materiał z tego fantastycznego wywiadu! - Tak, pani Williams zdecydowanie nadużywała słowa "fantastycznie". Miało to jednak swój urok.
- Tak jest! - Sandra niemal po żołniersku zaakceptowała polecenie i natychmiast przystąpiła do jego realizacji.

Kilka godzin później młoda dziennikarka siedziała już w zaciszu swojej przytulnej kawalerki, oglądając teledysk do "Up in the air". Właśnie takiego Jareda widziała na własne oczy - z przydługimi, zabawnymi włosami, niemożliwie błękitnymi oczami i seksownym, lekkim zarostem. Rozpłynęła się na samą myśl. Nagle przypomniało jej się, że Jared zaproponował jej kawę! "JARED LETO ZAPROSIŁ MNIE NA KAWĘ" - wystukała na klawiaturze swojego laptopa i wysłała wiadomość Ance, swojej przyjaciółce z Polski. Również była członkiem Echelon i Sandra była pewna, że będzie cieszyła się równie mocno, jak ona.

Minęło kilka dni. Anna wciąż nie odezwała się do Sandry. Poza tym, nic się nie zmieniło - praca, dom, praca, dom. W natłoku obowiązków dziewczyna zdążyła już zapomnieć o spotkaniu z idolem. Tym większe było jej zdziwienie, gdy pewnego piątkowego popołudnia usłyszała pukanie do drzwi. Spojrzała przez judasza i zamarła.

- Jared?! Co ty tu robisz?! - Sandra nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Witaj, piękna. Nie mogłem przestać o tobie myśleć. Na śmierć zapomniałem wziąć od ciebie numeru telefonu! Na szczęście, Emma jest niezastąpiona. Znalazła twój adres i oto jestem. - Jared powiedział wszystko jednym tchem, bacznie obserwując minę rudowłosej dziewczyny.
Ta, przypominając sobie ostrzeżenia szefowej, początkowo nie była zachwycona wizytą. Po chwili jednak poczuła woń perfum Jareda i zatopiła się w błękicie jego oczu.
- Wejdź do środka - zaprosiła go z błogim uśmiechem...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Akcja się rozkręca. Mimo, iż dopiero zaczynamy, możecie być pewni, że wydarzy się tu spoooro nieprzewidzianych sytuacji, a Sandra nie raz przyprawi nas o ból głowy.
MARShugs!

ClaudiaEchelon

piątek, 3 stycznia 2014

Prolog

Sandra zamknęła oczy. Rozłożyła się wygodnie na miękkim, czerwonym fotelu i po omacku zwiększyła głośność dźwięku płynącego z jej nowych słuchawek.
To the right, To the left
We will fight to the death! - podśpiewywała cicho. Sandra była Echelon od dwóch lat i zdążyła zżyć się ze swoją drugą rodziną. Jeździła na przeróżne zloty fanów 30 Seconds To Mars, głosowała na nich we wszystkich możliwych konkursach i promowała idoli, jak tylko umiała. Nigdy nie miała jednak okazji usłyszeć ich na żywo. Było to jej wielkie marzenie.
Sandra była dziewiętnastoletnią, rudowłosą dziewczyną o zielonych oczach i jasnej karnacji. Nieprzeciętna uroda i kobiece kształty sprawiały, że kusiła wielu mężczyzn, na których jednak nie zwracała uwagi. Nie miała czasu na tak prozaiczne sprawy jak historie miłosne, gdyż z zapałem poświęcała się dziennikarskim praktykom w lokalnej gazecie oraz nauce. Wkrótce miała pisać maturę i nie miała najmniejszej ochoty na nerwowe powtórki dzień przed egzaminami. Toteż uczyła się systematycznie. 
Wkrótce w jej życiu miał nastąpić pewien przełom. Po wielu staraniach jej ciocia załatwiła jej staż w jednym z lokalnych pism w Los Angeles! Oznaczało to wyprowadzkę z polskiego miasta na zachodzie kraju i rozpoczęcie nowego życia. Tak oto wszystko się zaczęło...
Bagaże. Taksówka. Bilet na samolot. Odprawa. Odlot.
Lipiec. Gorące powietrze uderzało zza otwartych okien przytulnej kawalerki. Fioletowe ściany, biała, lśniąca podłoga, jasna, skórzana sofa. Sandra siedziała właśnie przy laptopie, pisząc tekst próbny. "Pisząc" jest chyba jednak zbyt szumnym słowem - kilka linijek tekstu natychmiast znikało pod destrukcyjną mocą klawisza DELETE. Trwało to dobre dwie godziny, zanim początkująca dziennikarka zdecydowała się zaczerpnąć świeżego powietrza. Nawet nie zauważyła, gdy na zewnątrz pociemniało, a niebo nabrało fioletowej barwy.
-Przepięknie tutaj - powiedziała sama do siebie. Zamknęła niebieskiego laptopa, narzuciła na siebie turkusowy sweterek i zniknęła za dębowymi drzwiami swojego lokum.
Postanowiła udać się na plażę. Czując pod stopami przyjemnie ciepły, choć już nie gorący piasek, uśmiechnęła się błogo. Pomyślała o rodzinie, która została w odległej ojczyźnie i zatęskniła za nimi. Za mamą, tatą, siostrą, ukochaną babcią. Natychmiast przywołała się jednak do porządku, przypominając sobie, że przyjechała do LA w pogoni za realizacją planów zawodowych.
Wyciągnęła z przepastnej, skórzanej torby słuchawki i telefon, po czym z listy utworów wybrała "End of all days". Siedząc nad brzegiem, wodziła stopami po tafli wody.
-Wszystkim, czego potrzebuję, jest wiara - mruknęła pod nosem, wsłuchując się w tekst utworu. - Nie poddam się. Wracam, by pisać!
Poderwała się w nagłym napływie weny. Nagle poczuła wibracje telefonu. Na wyświetlaczu widniało nazwisko jej przełożonej. Instynktownie przestawiła się na swoją całkiem niezłą angielszczyznę.
-Sandro, jak idzie ci pisanie tekstu? - po drugiej stronie rozległ się przyjazny, damski głos.
- Całkiem dobrze, myślę, że skończę jeszcze dziś - dziewczyna nie kłamała. Naprawdę miała w głowie pomysł na naprawdę ciekawy artykuł.
- Spokojnie, nie śpiesz się - przerwała jej szefowa. - Mam dla Ciebie ważniejsze zadanie. Przyjedź jutro o godzinie 9:00 do redakcji. Od tego wywiadu zależeć będzie twoja przyszłość w naszym czasopiśmie, więc mam nadzieję, że dobrze radzisz sobie w stresujących sytuacjach - dodała tajemniczo.
- Jakich sytuacjach? O czym pani mówi? - Pytania Sandry pozostały bez odpowiedzi. Głos w słuchawce pożegnał się i rozłączył.
Tej nocy Sandra nie spała spokojnie. Nie miała pojęcia, czego spodziewać się po swojej szefowej. Gdy budzik zadzwonił, była kompletnie niewyspana i skołowana. Umalowała się i ubrała, a włosy spięła w luźnego koka. Zadzwoniła po taksówkę. Kilka minut przed dziewiątą była już w gabinecie ze swoją szefową, czekając na gościa. Zobaczyła męską posturę za szklanymi drzwiami. Mężczyzna przekroczył próg. Tego Sandra się nie spodziewała. Przeklęła w duchu i powoli ruszyła na spotkanie z gościem...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mam nadzieję, że prolog Was nie zraził. Być może mało w nim Marsów, jednak kolejne rozdziały będą nimi wręcz ociekać. Do zobaczenia!

MARShugs!

ClaudiaEchelon