środa, 8 stycznia 2014

IV It's just a new beginning...

Miał to być dość kameralny koncert - pub, w którym się odbywał był w stanie pomieścić być może sto osób. Sandra stała właśnie przed swoją szafą i rozmyślała nad właściwym ubraniem. Wyjęła złożoną w kosteczkę fioletową bluzkę, na której przed laty nadrukowała triadę identyczną jak ta, którą miała na karku. Pokręciła z niezadowoleniem głową.
- Zbyt nachalna... - Mruknęła z przekąsem. Przerzuciła przez ramię biały top, czarną bokserkę i czerwone legginsy. Zniknęła w łazience.
Po kolejnych kilku minutach wahania zdecydowała się na bokserkę. Do stroju założyła czarne szpilki i nabitą ćwiekami ramoneskę. Zrobiła dwie kreski eyelinerem, przeciągnęła rzęsy dwoma rodzajami tuszu,  podkreśliła usta bezbarwnym błyszczykiem, wyprostowała rude kędziorki i... nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nie poznała samej siebie.
-Dobra robota, stara - powiedziała z dumą w głosie, natychmiast uświadamiając sobie, że do koncertu pozostała już tylko godzina. Chwyciła czarną torebkę i zadzwoniła po taksówkę.

W lokalu była o 18:40. Zamówiła piwo i zajęła stolik blisko sceny. Nagle usłyszała, że ktoś woła jej imię. Rozejrzała się. Shannon stał po drugiej stronie lokalu i przywoływał ją rękoma. Chwyciła złoty trunek i podeszła do muzyka.
- To Ty jesteś laską młodego? - spytał Zwierzak, nie ukrywając rozbawienia. Coś musiało bardzo go rozśmieszyć.
- Laską... Uhm... - Sandra zawahała się. - Wydaje mi się, że mówisz o mnie... Chyba.
- W takim razie Jay ma niezły gust - Shannon przyjrzał jej się z uznaniem. - Chodź, muszę ci coś pokazać - zachichotał.

Za kulisami wrzało. Dziewczyna poczuła, że robi się jej coraz bardziej gorąco. Przystanęła na chwilę, jednak od razu zauważył to Shan.
- Chodź mała, no szybciej! - Złapał ją za rękę i prowadził jak małą dziewczynkę.
- Idę już, idę - odparła dziennikarka, oswobadzając się. Była ciekawa, dlaczego perkusiście aż tak się spieszy.
W tłumie ludzi krzątających się to w jedną, to w drugą stronę, dało się zauważyć półkoliste skupisko. Na widok Shana gapie jednak rozstąpili się, pozwalając mu i dziewczynie na przejście.
Tego Sandra się nie spodziewała. Na wysokim krześle siedział Jared ze zbolałą miną. Kilku mężczyzn w czerwonych strojach kucało przy jego nodze, najwyraźniej usztywniając ją.
- Panie Leto, naprawdę powinien pan jechać do szpitala - powiedział jeden z nich.
- Nie ma takiej opcji - niemal krzyknął Dziad. - Nie opuszczę koncertu. Tym bardziej, że ten jest szczególny - zamyślił się. W tym samym momencie musiał dostrzec Sandrę, gdyż zrobił dzielny wyraz twarzy i zmusił się do krzywego uśmiechu.
- To ty? Wyglądasz niesamowicie - nie krył zaskoczenia.
- Tak, to ja. Cześć... Co się stało z twoją nogą? - zmartwiła się dziewczyna.
- Wygłupialiśmy się trochę... Nie, to naprawdę głupie, daj spokój... - Jared zrobił błagalny wyraz twarzy.
- Nie ma mowy - odparła stanowczym tonem Sandra. - Czekam na wyjaśnienia, panie Leto - jej głos brzmiał teraz jak głos surowej nauczycielki. To sprawiło, że młodszy z braci nie miał wyboru.
- Mają tu takie krzesła na kółkach... To wina Shannona! - wykręcał się mężczyzna.
- Moja?! Słucham? - zaśmiał się Shanimal. - Ja powiem twojej przyjaciółce, jak było. Tak więc, Jared wpadł na genialny pomysł. Kazał wozić się na krześle po scenie, gdy lokal był jeszcze zamknięty. Niestety, wziąłem zbyt duży zamach i...
- I zrzuciłeś mnie na twardą podłogę dwa metry niżej - dokończył za niego brat.
- Nie mam słów. Ile wy macie lat? Czterdzieści czy dziesięć? - Sandra starała się ukryć rozbawienie całą sytuacją. Wizja Jareda lecącego z krzykiem i przerażoną miną na spotkanie z przeznaczeniem była dla niej lepsza, niż najlepszy kawał.
- Nie wypominaj mi wieku, dziecinko. Cieszę się, że jednak przyszłaś. Dziękuję - uśmiechnął się Jared. - To co, panowie, krzesełko na scenę i zaczynamy - zawołał wesoło.

Koncert był lepszy, niż dziewczyna mogłaby przypuszczać. Mimo obolałej nogi, Jared dał z siebie wszystko. Była ciekawa, czy przyczyniła się do tego, czy to taka jego tradycja. Podczas "End of all days" niemal nie zaczęła płakać jak mała dziewczynka, a "Up in the air" przyprawiło ją o dreszcze.

- I jak, podobało się? - spytał wyraźnie zadowolony z siebie Jared.
- O tak, i to bardzo! - zawołała dziewczyna, natychmiast jednak zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to nieco zbyt entuzjastycznie. - To znaczy... było bardzo dobrze - dodała spokojniejszym głosem.
- Cieszę się, mała - artysta puścił Sandrze oczko. - To jak, wyskoczymy na piwo?
- O nie stary, ty nigdzie nie idziesz - trącił się Shannon. - Jedziemy do szpitala, niech lekarz to obejrzy - dodał, wskazując na opuchniętą nogę brata.
- Nie chcę... Boję się szpitali, wiesz o tym! - powiedział, czerwieniąc się natychmiast. - Um... Żartuję. Sandro, pojedź z nami, proszę - dodał błagalnym tonem.
- Dobrze, dzieciaczku - zaśmiała się.

Godzinę później razem z Shannonem czekała na izbie przyjęć. Tomo ulotnił się z Vicki tuż po koncercie, więc zostali we dwójkę. Rozmawiali o pochodzeniu dziewczyny. Przerwało im otwieranie się drzwi gabinetu.
- Już, możemy iść - powiedział zadowolony Jared, opierając się na kulach. Jego noga była zagipsowana.
- Iść to chyba zbyt wielkie słowo - zripostowała Sandra. Shannon wybuchnął śmiechem, a Jared zafundował jej kuksańca. - No co? Co dokładnie ci jest? - zapytała, zmartwiona.
- Złamana kość jakaśtam. Nieważne. Wszystko jest ok, tylko że muszę z tym chodzić przez najbliższe trzy tygodnie - westchnął artysta. - To co, teraz piwko? - rozchmurzył się.
- O nie, kochany. Widziałam, jak podawali ci silne środki przeciwbólowe. Oszalałeś? Chcesz łączyć to z alkoholem? - Napomniała go dziennikarka.
- Dobrze, mamo... W takim razie, zapraszam cię na herbatkę. Znam świetne miejsce.
- Tak? - zainteresowała się Sandra. - Gdzie dokładniej?
- W moim salonie - odpowiedział Jared złowrogim głosem. - Nie przyjmuję odmowy.
- Pogadacie w samochodzie, gołąbeczki - uciszył ich zniecierpliwiony Shannon. - Nie na korytarzu!

Chwilę później jechali już ciemnymi uliczkami LA. Jared, po wielu próbach, w końcu nakłonił dziewczynę do odwiedzin. Argument, że chorego nie zostawia się w potrzebie ostatecznie zmiękczył jej serce.
- Tylko nie naróbcie dzieci, kochani!- rzucił Zwierzak, wysadzając ich przed posiadłością Dziada. Tyle go widzieli. Sandra wiedziała, że zapowiada się ciekawy wieczór...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej hej ho!

Kochani, dziękuję Wam za tyle wyświetleń i komentarzy, zbliżamy się do 500 czytelników. Czuję się zaszczycona :)
Proszę Was o sugestie i komentarze, każda opinia jest mile widziana.

MARShugs!

ClaudiaEchelon

4 komentarze:

  1. Ooooo tak, zgadzam sie, wiecej tekstow Shannona. :D bo jest genialny, nie bede sie rozplywac, bo sentyment do niego mam. ;) a rozdzial dobry. :D Karma, niestety. Jared krzywde zrobil i to sie na nim teraz odbija, co poradzisz, hahahah. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, jak mówiłam, Dziad pocierpi za swoje grzechy :D ale nie będę taka surowa... Dam mu coś od życia czasami :D Shan wyszczekany był i będzie, takie duże dziecko :D ale co do niego też mam już plany ^^ dziękuję za komentarz, pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Jeżeli komuś w niewytlumaczalny sposób zniknął komentarz, to z góry przepraszam, one się przesuwają, usuwają, uroki mobilnego bloggera. Już drugi mi dzisiaj wcięło i nie wiem, śmiać się czy płakać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na nowy rozdział :)
    http://ostatnitaniec.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń